W ciągu swojego ponad czterdziestoletniego życia, Daryl wiele razy przekonał się o tym, co strach może zrobić z człowiekiem. Była to siła wyższa, mająca dojmującą kontrolę nad wszelkimi reakcjami i zachowaniami. Wprowadzała w umyśle rozległy bałagan i stawiała przeszkody na drodze do odnalezienia odpowiedniego rozwiązania. Oświetlała drogę wyjścia światłem przerażenia, zarzucała na swą ofiarę sidła i paraliżowała ją w miejscu, jak drapieżnik, któremu udało się zranić swoją ofiarę.
Strach wyryty był w jego zmarszczkach, w podkrążonych oczach i każdym nerwowym zaciśnięciu pięści. Ukryty był w zdystansowanym spojrzeniu, wiecznie analizującym otoczenie i pilnującym każdej osoby, która tylko znajdzie się w jego zasięgu. Strach odznaczał się w jego decyzjach, w przyciszonych słowach, które z trudem przedzierały mu się przez gardło, w palcu zaciskającym się na spuście kuszy i każdym pchnięciu nożem. Był w jego bliznach - tam widać było go najwięcej. Podłużne, nienaturalnie uwypuklone linie ciągnące się przez jego plecy, stanowiły nieodłączny element jego przeszłości - utkwiły w nim na zawsze, tak jak osobiste demony przypominające o horrorze, który przyszło mu przeżyć jeszcze zanim nieumarli rozpoczęli swój przemarsz wśród żywych.
Strach dopadał go wtedy, gdy jego bliskich spotykała krzywda, a on nie mógł w żaden sposób im pomóc. Zaogniała go niewiedza dotycząca ich losu i stanu, w jakim się znajdują. Gdy nie mógł zobaczyć na własne oczy, że są cali i zdrowi, nie przestawała zżerać go obezwładaniająca niemoc, a lęk o członków jego rodziny odbierał zdrowy rozsądek i pchał go ku zachowaniom, których nie podjąłby się w jakichkolwiek innych okolicznościach.
Najmocniej odczuwał siłę więzi łączącej go z nimi właśnie wtedy, gdy zagrażało im niebezpieczeństwo. Byłby gotów zrobić dla nich dosłownie wszystko. Moja rodzina, myślał wtedy, wciąż nie potrafiąc pojąć tego, jak ogromne szczęście spotkało go w tak ciężkich czasach. Apokalipsa sprowadziła na świat przeraźliwe bestie, o których ludziom nie śniło się w najgorszych koszmarach. Ale, paradoksalnie, dla niego samego okazała się drogą do odnalezienia rodziny, której nigdy nie miał. Rodziny, której potrzebował.
Ostrożnie pchnął drewniane drzwi, a ciszę, którą ogarnięty był cały budynek, zmącił dźwięk aparatury działającej wewnątrz pomieszczenia. Stanął w przejściu i zacisnął dłoń na klamce, czując, jak z płuc uchodzi mu powietrze, a na klatkę piersiową opada przytłaczający ciężar. Widok ten wytłoczony był już w jego głowie jak przerażający obraz z koszmarów, ale nieważne jak długo patrzył na nią w tym stanie, za każdym razem oddziaływał na niego w dokładnie ten sam sposób.
Łamał go, dobijał. W jego serce stopniowo coraz głębiej wbijały się igiełki strachu, które wlewały do jego głowy depresyjne myśli i szeptały mu do ucha treść czarnych scenariuszy.
Denise zapewniała go, że jej stan jest stabilny, a poza głębokim wycieńczeniem i płytką raną na twarzy nie ma żadnych innych dolegliwości. Ale jej słowa pocieszenia spływały po nim, kompletnie do niego nie docierały. Dopóki leżała tam - nieprzytomna i niezdolna do powiedzenia mu osobiście, że nic jej nie jest - nie mógł dać się przekonać.
Riley leżała na łóżku szpitalnym, podpięta do maszyny monitorującej pracę jej serca i kroplówki, z której drobne kropelki skapywały w żółwimy tempie przez rurkę przypiętą do jej nadgarstka. Była blada - bardziej niż zwykle. Jedynym kontrastem dla odcienia jej cery był siny ślad w miejscu, w którym została uderzona. Podłużny, biały plaster zakrywał rozcięcie na policzku, ale przy krawędziach opatrunku widać było przebijające się, fioletowe plamy. Widok ten był co najmniej przerażający - zwłaszcza, że dziewczyna jako jedyna z porwanej trójki spędziła w lecznicy już prawie dobę.
![](https://img.wattpad.com/cover/288283504-288-k316552.jpg)