— Nie wierzę, że to robię...
Jason prychnął, kopiąc kamień leżący na jego drodze. Był zły, sfrustrowany i lekko otumaniony. Zażyty wcześniej środek zaczął działać chwilę po tym, gdy opuścił bazę — choć substancja uśmierzyła nieco jego ból, do pewnego stopnia oszukując jego układ nerwowy, Jason wciąż pozostał świadomy swoich obrażeń. Nie przepadał za stosowaniem tego rodzaju metod, ale tak jak oznajmił wcześniej Flint, nie miał czasu na naturalny powrót do zdrowia. Obolałe mięśnie i rwące skórę szwy nie zwalniały go z jego obowiązków.
Kwestie wynikające z zaufania, którym darzyli go inni ludzie, traktował bardzo poważnie. Nawet jeśli oznaczało to świadome sabotowanie działań grupy, do której docelowo należał.
Miał wiele szczęścia, że Negan postanowił wezwać Maxa i większość ekipy właśnie tego teraz. Do tej pory Jason musiał naprawdę mocno kombinować, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń swoimi regularnymi, samotnymi wycieczkami poza bazę, które nie miały nic wspólnego z realizowaniem założonych przez Zbawców działalności. Zwykle nikt nie kwestionował jego zniknięć — wszyscy wiedzieli, że Jason woli działać w pojedynkę. Ale sam chłopak mimo to pozostawał ostrożny i odpowiednio ustawiał swoje wyjścia, tak by absolutnie nikt nie miał mu nic do zarzucenia.
Wyjazd szefa i pozostałych dał mu niemal wolną drogę na zewnątrz, ale stawiał przed nim także niewielką przeszkodę. Bo im mniej Zbawców przebywało na terenie bazy, tym silniejsza stawała się czujność strażników pilnujących bram. A fakt, że na terenie budynku znajdowała się teraz Riley Flint, o której słyszał chyba już każdy Zbawca, sprawiał, że na baczność mieli się dosłownie wszyscy. Nikt, kto wchodził do środka lub opuszczał bazę nie umykał dociekliwości strażników.
Ale jeśli chodziło o sprytne przemykanie na zewnątrz, Jasonowi daleko było od żółtodzioba. Spędzone w grupie Maxa sześć miesięcy, a także jego wrodzona umiejętność doskonałego odczytywania ludzi pozwoliły mu świetnie zorientować się w zakresie mechanizmów rządzących bazą i zamieszkującymi ją osobami. Lojalność wobec szefa była co prawda ich renomą, ale Jason wiedział swoje — każdego dało się przekupić.
Jego... nielegalne czynności pozwalały mu zdobywać produkty, które w obecnych czasach były bardzo słabo dostępne. Ilekroć ktoś pytał go, jakim cudem udało mu się pozyskać głupią tabliczkę czekolady, butelkę nietkniętego wina albo głupią szczoteczkę do zębów... tłumaczył to pomyślnym wypadem zaopatrzeniowym.
W rzeczywistości uciekał się do cichego handlu ze społecznościami, których towary jego grupa miała z założenia zabierać siłą. Wymieniał własne znaleziska za produkty luksusowe, które finalnie pozostawały poza wyznaczoną przez Zbawców połową oczekiwanych rzeczy, jakie osady miały przygotować w formie regularnego haraczu. Jason uważał to za obopólną korzyść — on dostarczał społecznościom leki i jedzenie, a wzamian dostawał towary, których używał do swobodnego myszkowania praktycznie tuż pod nosem jego własnych pobratymców.