Dym, kurz. Hałas desek uginających się pod naporem ciężaru konstrukcji. Wzmagające na sile charczenie nieumarłych, których sylwetki powoli wyłaniały się z mgły pyłu, która osiadła na Alexandrii po upadku wieży. Krok za krokiem, coraz więcej par stóp przedzierało się przez wyrwę w ogrodzeniu, stopniowo wypełniając coraz większy obszar osady.
Wrzaski pierwszych ofiar. Aleksandryjczycy padający pod naporem rozwartych szeroko, zakrwawionych szczęk zainfekowanych. Odgłos rozrywanej skóry, widok wnętrzności rozlewających się po asfalcie, zapach krwi wypełniającej powietrze. I jeszcze więcej sztywnych wdzierających się przez uszkodzony płot.
Krzyk Ricka, huk pocisków wystrzelonych z jego rewolwera. Odgłos kroków przebiegających asfaltem, z dala od nadciągającej hordy. Jeszcze więcej wrzasków rozrywanych żywcem ludzi i jeszcze więcej nieumarłych zalewających ich dom.
Przerażony wzrok Michonne, która dosłownie kilkanaście sekund wcześniej zepchnęła ją z linii upadku wieży, której szczątki teraz je oddzieliły. Nawoływanie, próba przebicia się przez chmarę nieumarłych.
Aż w końcu Riley całkowicie zgubiła twarze swoich bliskich we wciąż powiększającym się tłumie sztywnych.
Podniosła się na kolana, oszołomiona hukiem, który miał miejsce przed paroma chwilami. Starała się skupić swoje zmysły, oczyścić je z roztrzęsienia, które ją objęło. Ocuciła się na tyle, aby szybkim spojrzeniem ocenić swoją sytuację i zorientować się, że powalona wieża odseparowała ją od reszty osób z jej grupy. Część Aleksandryjczyków również uwięziona została po drugiej stronie budowli, jednak znajdowali się oni na tyle blisko dziury w płocie, że nie zdołali uciec przed wygłodniałymi bestiami. Riley z trwogą obserwowała jak ludzie, pracownicy budowlani, gospodynie domowe, czy nawet pacjenci lecznicy padają ofiarami nieumarłych. Potwory dopadały do pojedynczych jednostek, odcinały wszelką drogę ucieczki, a następnie wgryzały się w każdy dostępny fragment skóry.
A wrzaski pożeranych ludzi mieszały się z obrzydliwym, budzącym grozę charczeniem sztywnych.
Gdzieś rozbrzmiał kolejny wystrzał, z innej strony dotarł do niej następny, przepełniony bólem wrzask. Gorączkowo błądziła wzrokiem po wypełniających jej otoczenie nieumarłych, starając się dostrzec lukę, przez którą mogłaby umknąć. Obecne położenie było dla niej gorzkim przypomnieniem tego, co doświadczyła po upadku w więzieniu. Absurdalna kalka sytuacji, w której wylądowała sama, odsunięta od swojej rodziny, otoczona przez bestie gotowe rozszarpać ją na kawałki.
I podobnie jak wtedy, uderzyła w nią ta sama, niewyobrażalnie silna potrzeba. Przetrwać.
Poderwała się na nogi z cichym stęknięciem i ledwo umknęła sztywnemu, który napatoczył się na nią od tyłu. Potwór wyciągnął do niej brudne, wykrzywione łapska i już gotów był złapać ją w swoje szpony, ale Flint uchyliła się przed jego pazurami i z całej siły naparła dłońmi na jego tors, popychając go prosto do zburzonych elementów wieży, które po oderwaniu się starych desek prezentowały przed nią metalowe, wygięte pręty konstrukcji.
Zazgrzytała zębami z wysiłku i spięła mocniej mięśnie, a gdy sztywny stracił grunt pod nogami i runął do tyłu, odskoczyła w bok. Pozwoliła sobie na jedno, krótkie spojrzenie na jego ciało wbite w zardzewiały, brudny pręt, po czym zwróciła się zamaszyście na pięcie i na zgiętych kolanach pobiegła przed siebie.
Było ich dużo. O wiele za dużo, pomyślała Riley, przemykając między chodzącymi zwłokami, które wyrwały się na przód hordy i zwiedzały Alexandrię w poszukiwaniu swoich kolejnych ofiar. Z jakiegoś powodu, gdy potwory te zebrane były pod bramą Alexandrii, skupione w jednym miejscu, ich liczba zdawała się znacznie mniejsza od tego, co teraz miała przed oczami. Każdy metr kwadratowy osady powoli przejmowany był następnymi sztywnymi, za którymi maszerowało tylko więcej, znacznie więcej zainfekowanych.