„November 9" - Colleen Hoover
wyd. otwarte5/5⭐️
„Kochała mnie" w cudzysłowie
Całowała mnie pogrubioną czcionką
PRÓBOWAŁEM JĄ ZATRZYMAĆ wielkimi literami
Zostawiła mnie z wielokropkiem...9 listopada to data, która zaważyła na losach Fallon i Bena. Tego dnia spotkali się przypadkiem i od tej chwili zaczynają tworzyć dwie historie: jedna to ich życie, a drugą pisze Ben zauroczony swoją nową muzą. 9 listopada to dzień, w którym co roku rozpoczyna się kolejny rozdział historii. Co roku spotykają się tego jednego dnia i pomimo odległości i czasu nie jest w stanie nic ich pokonać. Chyba, że historia na papierze, która różni się od tej, w którą wierzy Fallon...
„Kiedy znajdujesz miłość, to ją trzymasz. Chwytasz ją obiema rękami i ze wszystkich sił starsza się jej nie wypuścić."
Kolejna książka Colleen Hoover, która na początku wydawała mi się banalna. Chłopak spotyka dziewczynę przypadkowo i pomimo jej wad się w niej zakochuje od pierwszego wejrzenia. Jednak za tym każdym bohaterem z książki jest jakaś historia. Nie bez powodu się spotkali, a ich spotkania co roku w ten jeden dzień są niezwykłe. Niektóre pełne bólu i smutku, a inne pełne uśmiechu i radości. Po połowie książki to nie była banalna historia. To historia dwóch osób, którzy potrzebują siebie nawzajem, to historia pełna miłości, akceptacji. To wspaniała historia. Autorka mnie nie zawiodła, były zaskakujące zwroty akcji, przez co musiałam książkę odłożyć na bok na kilka sekund. Tylko na kilka sekund, bo tak ciekawiła, że nie mogłam jej odłożyć na dłużej. Każdy z nich 9 listopada przeżył coś strasznego i ten dzień był najgorszym w roku, dzięki sobie nawzajem ten dzień stał się najlepszym.
„ - Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Malachitowy.
- To odcień zieleni, prawda? Może być.
- To kolor twoich oczu."