Annie:
Wczoraj przyszedł do mnie Drew z porcją wody, znów skończyło się to tak jak zawsze. Mój organizm z wyczerpania, zmęczenia oraz braku jakiegokolwiek pożywienia, przestał ze mną współpracować. Nie mogę niczym poruszyć, nogi z ilości połamań przestały się już zrastać, mimo, że w przypadku omeg ten proces i tak był znikomy. Nie potrafię już mówić, a odmrożone palce z godziny na godzinę wyglądają coraz gorzej. Był tutaj też Oxyn.
- O jeju, jaka biedna omega bez swojej pani. - Zaśmiał się. Spojrzałam na niego, ale załzawione oczy nie chciały dopuścić obrazu mężczyzny.
Podszedł do znienawidzonego już przez mnie stolika.
- Wiesz co tak sobie myślałem. Nie mogę cię zabić, a to wielka szkoda. - Obrócił się w moją stronę przerzucając w dłoniach łańcuch. - Ale jak to sobie przemyślałem to nawet lepiej wiesz? - Wrócił z powrotem do stolika. - Tak jest dużo więcej zabawy. - Zaśmiał się. - Gdyby nie to pewnie skończyłbym twój żywot, przy naszym pierwszym spotkaniu. A teraz, które to już? - Uniósł palce do brody i udawał, że się zastanawia. - Czwarte, a może piąte spotkania. - Odrzucił łańcuch i spojrzał na mnie. - Mam też genialny pomysł z tej okazji. - Uśmiechnął się ironicznie. Spojrzałam na niego jeszcze bardziej przerażona.
Każde jego wejście zwiastowało coś złego. Raz zaczął oblewać mnie wrzątkiem, innym razem wpadł na pomysł powieszenia mnie za nadgarstki przy suficie, niestety na tym nie zakończył, uderzał wtedy we mnie jak w piniate raniąc przy tym moje żebra.
- Zbliżamy się do końca naszej znajomości...
- Ja...jak...t...o...do...ko...końca. - Wychrypiałam przerywając mu.
- Jak śmiesz mi przerywać nic nieznacząca omego! - Warknął i podszedł do mnie. Chwycił mnie za szyję podnosząc razem z krzesłem do góry. - Darowałem ci życie. W każdej chwili mogę cię zabić, a ty co? Śmiesz mi przerywać? - Zaśmiał się. Uderzył całym moim ciałem o ziemię. Kawałki byłego już krzesała rozleciały się po pokoju. Podszedł do mnie i kopnął kilkanaście razy w brzuch i głowę. Nie wiem kiedy przestał, bo zemdlałam.
Wróciłam myślami do teraźniejszej chwili. Oxyn stał przede mną trzymając swój ulubiony nóż tuż przy mojej twarzy. Nie wiem nawet kiedy tutaj wszedł.
- Postanowiłem zostawić ci pamiątkę. - Zaśmiał się i przyłożył ostrze do mojego policzka. -Mam nadzieję, że lubisz tatuaże, no cóż to co prawda nie tatuaż, ale raczej się utrzyma. - Zarechotał i zaczął wbijać nóż. Robił to powoli powodując tylko coraz mocniejszy ból. Z mojego gardła co jakiś czas uciekały jęki bólu. Nie wiem po jakim czasie przestał.
Odsunął się ode mnie i spojrzał z uśmiechem.
- Dzięki moim inicjałom można w końcu na ciebie patrzeć. - Zaśmiał się. Łzy leciały ciurkiem po moich policzkach mieszając się z krwią i ranami, powodując kolejne dawki bólu. - Drew przyniesie ci ubranie, musisz jakoś wyglądać. - Powiedział i wyszedł z pomieszczenia.
Po kilkunastu minutach wszedł Drew trzymając w ręce jakąś starą koszulkę. Rzucił ją w moją stronę i wyszedł z pomieszczenia. Chciałam się ubrać, ale nie byłam w stanie nawet ruszyć palcem. Po jakimś czasie wkurwiony Drew wszedł i narzucił mi koszulkę wyciągając mnie z pomieszczenia. Przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w kierunku drzwi. Gdy je otworzył oślepiły mnie promienie słońca powodując zawroty głowy. Nie wiem gdzie dokładnie idziemy, ale po chwili moje ciało uderzyło w pakę jakiejś furgonetki. Mam wrażenie jakbym wszystko co się tutaj działo obserwowała z góry. Ludzi wnoszących broń, Drew i Oxyna rozmawiających z jakimś facetem.
Gdy furgonetka ruszyła było może południe, wiem też, że nie jechaliśmy daleko. Po dziesięciu minutach kierowca zatrzymał się na wzgórzu, które łączy się z linią lasu.
- Wysiadaj! - Wrzasnął do mnie jeden z porywaczy.
- Alner nie wiesz, że Annie jest naszym honorowym gościem. - Powiedział ten sam mężczyzna, który rozmawiał z Oxynem i Drew. - Przepraszam za niego, czasami zachowuje się jak bezmyślny pies. - Powiedział i kucnął przede mną. - Wiem, że raczej nie jest to zbyt miłe spotkanie, ale obiecałem Oxynowi, że będzie mógł się tobą pobawić, ale już nie długo. - Powiedział i wyjął mnie z furgonetki. Alner złapał mnie pod ramiona i ustawił się przy jednym drzewie. Obserwowałam wszystko jak w zwolnionym tempie.
- Alfo, już są! - Krzyknął jakiś chłopak. Niewiele później zza wzgórza zaczęła się wyłaniać grupa wilkołaków.
- Przygotować się! - Wszyscy ustawili się w pozycjach bojowych, tworząc coś na kształt żywego muru. Kilku z nich zasłoniło mi widok. - Witaj Kelly. - Zaśmiał się mężczyzna nazwany Alfą, ten sam który wyciągał mnie z samochodu. Na dźwięk imienia Kelly myślałam, że mam jakieś omamy do czasu gdy się nie odezwała.
- Reyes! Gdzie ona jest! - Warczała. Ten głos rozpoznałabym wszędzie.
- Oh Kelly, Kelly. Nie wiesz, że nie ładnie jest tak bez powitania.
- Nie pieprz głupot Reyes. Oddaj mi Annie, a nikomu nic się nie stanie!
- Oh uroczę. Ty naprawdę myślisz, że masz jakieś szanse kuzynko. - Pokręcił głową. Kilku ludzi się przesunęło, pozwalając mi spojrzeć na pole. Była tam, tam naprawdę stała moja Kelly, wraz z grupą kilkudziesięciu wilkołaków. Chciałam się wyrwać i do niej pobiec, ale nie mogłam się ruszyć.
- Jak mnie nazwałeś! -Warknęła.
- Kuzynko, jesteśmy częścią rodziny.
- Nie to niemożliwe, w mojej rodzinie nie ma takich sukinsynów!
- To może zapytaj swojego ojca. Widocznie nie podzielił się z tobą wszystkim.
- Nie wiesz co mówisz! - Machnęła ręką, a część ludzi się przemieściła.
- Chętnie ci wyjaśnię. - Wyszedł przed szereg i zaczął się przechadzać tam i z powrotem. - Twój dziadek miał brata, którym jak widać zbytnio się nie chwalił. Nazywał się Edvin Alkare, lecz gdy się ożenił porzucił to nieszczęsne nazwisko i przyjął swojej mate Lucy Reyes. Wtedy też, twój dziadek z moim podpisał pakt. Dwa lata później narodził się twój ojciec, a rok później ja. Również nie chciałem używać tego strasznego nazwiska, ale mój ojciec stwierdził, że musze pamiętać jakich bęłedów nie robić na waszym przykładzie dlatego nazwał mnie Samuel A. Reyes. - Ukłonił się. - Mam nadzieję, że już rozumiesz. Jesteśmy jedną wielką rodziną, ale prawdę powiedziawszy znudziło mi się juz życie w waszym cieniu. I tutaj dochodzimy do aktualnego momentu. - Machnął dłonią, a Alner wraz ze mną wyszedł na przód.
- Annie!! - Krzyknęła Kelly. Spojrzałam na nią zaszklonymi oczami i znów próbowałam się wyrawć.
- Mam dla ciebie świetną umowę, nowy pakt.
- Nic z tobą nie podpiszę!
- Mam inne zdanie. - Powiedział, a Alner powalił mnie na kolana. - Bo widzisz ty masz słaby punkt, którym jest ona. - Wskazał na mnie. - A ja takiego nie mam, dlatego słuchaj uważnie. Podpiszesz ten pakt, a ja oddam ci dziewczynę, nie zrobisz tego, a Alner już się postara, aby mała nigdy więcej nie zobaczyła światła.
- Mów czego chcesz!
- Chcę, aby cała wyspa należała do mnie, żeby twoja rodzina stała się moimi sługami. Chcę władzy!!
- Po moim trupie!!
- Jak sobie życzysz! - Krzyknął, a jego ludzie wystartowali w kierunku Kelly. Dziewczyna również dała sygnał do ataku.
CZYTASZ
Omega w armii
WerewolfHistoria omegi, która pragnie podążać za śladami matki. Trafia do wojska, gdzie nie ma taryfy ulgowej. W miedzy czasie rodzina Alkare czaka na pojawienie się mate, aby przekazać władzę nad rodem swojej córce. Ma ona czas do 21 urodzin, po tym czasi...