Rozdział 61

2.3K 74 1
                                    

 Silny ból w potylicy, jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że stało się coś złego.

"Dzieci!"

Krzyczała moja podświadomość.

"Gdzie Ginny i Al?"

Otworzyłam gwałtownie oczy, ale zaraz tego pożałowałam, gdyż zalała mnie fala światła.

Rozejrzałam się dookoła, ale nic szczególnego nie zarejestrowałam, gołe betonowe ściany z oznakami grzyba, brudna, zamoczona podłoga, a tuż przy suficie na wprost mnie zauważyłam trzy wąskie okna, z czego jedno z wybitą szybą.

Najprawdopodobniej znajdowałam się w wysokiej piwnicy jakiegoś pustostanu.

- Obudziłaś się szybciej niż myślałem - usłyszałam za plecami głos, którego miałam nadzieję nie usłyszeć, już nigdy.

- Daniel - wychrypiałam. - Gdzie są moje dzieci?

- Nasze dzieci są z Ianem - odparł.

"Nasze?"

"Czy ja się przesłyszałam?"

- Co? - spojrzał na mnie z szyderczym uśmieszkiem. - Myślałaś, że się nie dowiem, suko? - zakpił i uderzył mnie prosto w twarz.

- Miałeś nie poharatać jej buźki - stwierdził ktoś za moimi plecami.

Chwilę później w pole mego widzenia wjechał, doskonale znany mi wózek z podwójną gondolą, pchany przez wysokiego blondyna, z więziennymi tatuażami na przedramionach.

- Wiem - odparł wkurzony.

- Twarda jest - stwierdził mierząc mnie wzrokiem. - Myślałem, że będzie nieprzytomna do wieczora, a ocknęła się po godzinie i muszę przyznać, że zajebista z niej dupa.

- Zniszczyłeś jej telefon? - spytał Daniel.

- Nie miała go przy sobie, w torebce znalazłem tylko dokumenty, portfel i kartkę z gratulacjami ukończenia siódmej klasy dla jakiejś Tessy.

- To jej siostrzyczka.

- Czego ty ode mnie chcesz? - spytałam w końcu.

- Nie kochanie, tak szybko się tego nie dowiesz - podszedł do mnie i złapał mocno moją żuchwę. - Najpierw się trochę pobawimy.

- Daniel, nie twarz - upomniał go ponownie prawdopodobnie Ian.

- Wiem! - krzyknął i spojrzał w jego stronę. - Nie musisz mi przypominać - wysyczał, po czym ponownie wrócił do mnie wzrokiem. - Wiesz jak zareagowałem, gdy Kimberly powiedziała mi, że widziała cię na mieście z brzuchem, parsknąłem ze śmiechu. Jak mogłem się nie zabezpieczyć włażąc ci w tę ciasną pizdę? Jak mogłem zrobić sobie bachora... Przepraszam. Dwa bachory. Jednak, gdy ten kutas Silver zaczął się chwalić potomstwem z przyszłą żoną, myślałem, że coś mnie rozpierdoli od środka.

Przerażało mnie, że myślał, iż moje maleństwa są jego, ale z drugiej strony łudziłam się, że nie zrobi im z tego powodu krzywdy.

- Jak to jest, że on zawsze wszystko dostaje? Gdy wspomniałem o tym kumplowi z celi... - wskazał gestem na blondyna, - ...wyszły na jaw pewne fakty.

- Twój kochaś, lubi przygarniać nie swoje dzieciaki i wsadzać ich tatusiów do paki - odparł, a gdy przyjrzałam się dokładniej, jego twarzy, kolejny element układanki znalazł odpowiednie miejsce.

- Jesteś...

- Tak. Jestem ojcem Elijahy.

- Zabiłeś jego matkę. Zabiłeś Heather, jak możesz nazywać się jego ojcem? - podniosłam głos za co zapłaciłam.

Mężczyzna podszedł do mnie i z całej siły uderzył z pięści w prawy bok. Zaskomlałam cicho z bólu i dopiero wtedy zauważyłam lśniący przedmiot na jego palcach - kastet.

- Tak to się robi - zwrócił się do Daniela z perfidnym uśmieszkiem.

- Wkurwiasz mnie już Ian! - warknął.

- Taka ma natura.

- Powinniście być w więzieniu - wyznałam łapiąc ciężko powietrze.

- Tak powinniśmy - zaczął. - Jednak z Ianem wymyśliliśmy plan zemsty. Zemsty na tobie i tym chuju. A uciec wcale nie było tak trudno, dostaliśmy prace społeczne i Kimberly przywiozła nas do Seattle nim jeszcze w Portland zorientowali się, że nas nie ma.

- Czego od nas chcecie? - spytałam ponownie.

- Cóż każdemu zależy na czymś innym - zaczął mój były narzeczony. - Ian z nieznanych mi powodów chce swojego dzieciaka i dziesięć milionów, co już jest zrozumiałe, a ja... - podszedł do mnie i zmusił bym spojrzała mu prosto w oczy. - ...Ja chce odzyskać firmę, którą moi wspaniałomyślni rodzice postanowili ci oddać. Nie obchodzą mnie bachory.

- Proste, wyślemy do twojego kochasia wiadomość z żądaniami. Wydaje mi się, że chętnie wymieni jednego dzieciaka na dwoje i dupę do ruchania, a ta kasa nie odbije mu się nawet czkawką, ale to dopiero wieczorem - dodał z uśmiecham Ian.

- Szkoda tylko, że wy do tego czasu będziecie już martwi - wysyczał mi do ucha Daniel.

- Błagam, nie! To tylko dzieci! Nie róbcie im krzywdy! - nie mogłam już dłużej, wybuchłam głośnym płaczem, a łzy zalały me policzki.

- Instynkt macierzyński ma nieźle rozwinięty - zakpił mężczyzna.

- Robi za matkę od trzynastu lat, dlatego jest dla mnie nikim. Nie umie walczyć o siebie - zakpił były narzeczony. - Wiesz dlaczego miałem nie bić cię po tej irytującej buźce, suko? - spytał, a ja z bezsilności pokręciłam głową. - Bo chcę, żebyś patrzyła, jak będę zarzynał te bachory, ale najpierw jeszcze trochę się tobą pobawimy.

W jednej chwili popchnął moje barki w tył i wraz z drewnianym krzesłem do którego byłam przywiązana, przewróciłam się na podłogę, a połamane drewno boleśnie napierało na me plecy.

Mężczyźni zaczęli kopać moje ciało, brzuch, plecy, klatkę piersiową. Czułam, że coraz ciężej łapie oddech, walczyłam o każdy z nich mając nadzieję, że ktoś tu zaraz wpadnie i uratuje moje skarby.

Gdy maluchy się rozpłakały, me serce rozpadło się na milion kawałków.

- Ucisz je! - krzyknął Daniel do drugiego blondyna, gdy zaprzestali na chwilę.

Wyciągnęłam dłoń w stronę wózka.

- Błagam - wychrypiałam. - Oni płaczą. Dajcie mi ich przytulić. Ostatni raz.

- W marzeniach, kurwo! - krzyknął Daniek wyciągając nóż, zerknęłam w stronę drugiego mężczyzny i zamarłam, gdy w jego dłoni również błyszczała broń. - Jakieś ostatnie słowa nim zginiecie? - czułam w jego głosie kpinę i wiedziałam, że marzył o tym od początku.

- To dzieci Erica - odparłam słabo.

- Coś ty powiedziała?

- To dzieci moje i Erica, on jest ich biologicznym ojcem! - krzyknęłam.

- Zabij... - Daniel nie dokończył, ponieważ nagle w pomieszczeniu rozległ się okropny hałas.

- Policja! Odłóż to! - krzyczeli mężczyźni w mundurach z wyciągniętą bronią, a zaraz potem padł strzał.

Zobaczyłam jak Ian pada na ziemię, a obok mnie upadł nóż Daniela.

Ostatnią rzeczą którą zarejestrowałam był Eric oddychający z ulgą nad wózkiem i jego twarz zmieniająca wyraz o sto osiemdziesiąt stopni, gdy zerknął na mnie.

- Faith! - krzyczał biegnąc w moją stronę, ale jego głos zaginął w ciemnej otchłani, która mnie pochłonęła.

Kim Jesteś?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz