Rozdział 47

3.9K 112 0
                                    

 Jadąc na lotnisko byłam przygotowana na wielogodzinną odprawę, więc cieszyłam się, że Elijah zasnął, gdy tylko znalazł się w samochodowym foteliku.

- Chyba żartujesz - stwierdziłam patrząc na maszynę stojącą na płycie lotniska.

- Nie - odparł, posyłając mi delikatny uśmiech. - Nie wspominałem, że mam prywatny samolot?

- Jakoś musiało wypaść ci z głowy.

- Przynajmniej te szesnaście godzin możemy spędzić w spokoju - wzruszył ramionami.

- Wzięłam trzy książki, więc jeśli macie jakieś plany na podróż, odpadam - zaśmiała się Tessa.

Przenieśliśmy chłopca do samolotu i zajęliśmy miejsca obok siebie. Maszyna wzbiła się w powietrze w mniej niż dziesięć minut odkąd dotarliśmy na lotnisko. Eric przytulił mnie do siebie i obserwując zachodzące słońce, powoli zaczęłam odpływać.

- Mamusiu! Tatusiu! Obudce się - poczułam na policzku małą rączkę.

- Cześć szkrabie - przywitałam się z chłopcem, który siedział na kolanach ojca.

- Dzień dobry. Co się stało?

- Taki pan powiedział, że za dwadzescia minut będziemy.

- No to pospaliśmy - spojrzałam na mężczyznę którego ramię mocno mnie obejmowało.

- Na to wygląda.

- Dziękuję Tess. Dawno wstał? - zapytałam siostrę.

- Dwie godziny temu, ale nie chcieliśmy was budzić.

- Kocham cię.

- Też cię kocham siostro-mamo.

- A mnie? - spytał blondyn.

- Bardzo cię kocham, ty mój śpioszku - ucałowałam jego czoło.

- I ja ciebie mamusiu.

Tuż przed lądowaniem wpadliśmy w lekkie turbulencje, więc Elijah się przestraszył, ale szybko też się uspokoił.

- Gdzie dziadzia? - spytał malec, gdy wsiadaliśmy do samochodu.

- Czeka na nas w domu - odpowiedział z uśmiechem.

- Gdzie konkretnie mieszkałeś? - spytałam.

- Phillip Bay, dzielnica od strony Zatoki Botanicznej. Myślę, że wam się spodoba - wyznał i położył dłoń na moim udzie, którą delikatnie ujęłam i ponownie oparłam głowę o jego bark.

Tessa, która wraz z chłopcem siedziała naprzeciwko nas w mini limuzynie, uśmiechnęła się szerzej, widząc nasze drobne gesty.

Całą drogę obserwowałam krajobrazy, jechaliśmy ulicą wzdłuż zatoki i już po kilku minutach od wyjechania z lotniska, opuściliśmy gęsto zabudowany obszar. Mimo, że znajdowaliśmy się dalej w mieście, domy pojawiały się co kilka kilometrów.

Po niecałych dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się pod ogromną białą willą z czerwonym dachem i pięknym ogrodem.

- To tu? - spytała Tess.

- Tak. Zapraszam do środka.

Na wprost wejścia znajdowały się tak jak w Seattle schody na piętro, które rozdzielały parter na dwie części.

- Na lewo znajdziecie kuchnię - odparł Eric, na prawo jest salon i łazienka za schodami, a na górze cztery pokoje. Pokażę wam które zajmiecie - stwierdził i pociągnął mnie za wolną rękę, gdyż drugą trzymał maluch. - To sypialnia mojego ojca - wskazał pierwsze drzwi, - to pokój Elijahy - uchylił następne i moim oczom ukazał się błękitny raj.

Kim Jesteś?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz