- Znasz mnie od urodzenia. Nazywasz się James Buchanan Barnes.
- Zamknij się!
-Nie będę z tobą walczył. Jesteś moim przyjacielem.
-A ty moją misją. Jesteś... moją... misją!
-To ją zakończ. Bo będę z tobą do samego końca.
Budząc się przez trzask zamykanych drzwi poczułem jak promieniujący ból rozsadzał mi głowę. Znów ten sam okropny sen. Z trudem starałem się otworzyć oczy, słysząc czyjąś rozmowę. Na twarzy skierowanej ku dołowi widniały pojedyncze pasma włosów. Chcąc podnieść rękę w celu odgarnięcia ich z czoła poczułem, że jest unieruchomiona tak samo jaki i druga. Nie co otępiały rozejrzałem się po pomieszczeniu. Siedziałem na czymś przypominającym fotel pokryty czarnym tworzywem, mając skrępowane ręce i nogi. Pomieszczenie w którym się znajdowałem przypominało bunkier. Tuż obok mnie znajdowało się czterech uzbrojonych agentów mierzących broń w moją stronę. Parę kroków przede mną znajdował się stolik na którym znajdowały się noże, skalpele, strzykawki i inne przedmioty, które z pewnością służyły tylko w jednym celu. By zadać ból i zdobyć niezbędne informacje. Jeden z agentów wyszedł z pomieszczenia a chrzęst ciężkich metalowych drzwi sprawiał, że ból głowy był jeszcze bardziej uporczywy. Przynajmniej rana po postrzale już nie dawała o sobie znać. Muszę być im potrzebny skoro ją opatrzyli. Pytanie brzmi tylko do czego ?
- Wybudził się - usłyszałem głos mężczyzny wydobywający się z za ściany. Nagle drzwi ponownie otwarły się. A do środka weszło sześciu uzbrojonych typów w kominiarkach.
- Możecie już wrócić do bazy - powiedział jeden z zamaskowanych facetów. Agenci kiwnęli głową po czym wyszli zamykając drzwi. Dobrze znam ten głos. Nagle podszedł do drzwi i zamkną je na klucz. Odwracając się w moim kierunku ściągną kominiarkę.
- Crossbones ... - z pogardą skierowałem te słowa do szyderczo uśmiechniętego faceta.
- Znów się spotykamy - odparł z satysfakcją - ale tym razem nie będziesz miał tyle...
- Szczęścia ? - przerwałem mu w drwiną. - Szczęście to ty miałeś, że cie wtedy nie zabiłem.
- Zimowy Żołnierz.. hardy aż do końca - zakpił. - ale zaręczam, że zaraz nie będzie ci tak do śmiechu.
- Zabijesz mnie ? tylko ułatwisz mi sprawę, ale użyj noża bo z broni jeszcze chybisz - wykrzywiając usta w lekkim kpiącym uśmiechu zmierzyłem Go wzrokiem. Po czym znów przybrałem maskę obojętności, która malowała się na mojej twarzy przez dekady. Czy byłem gotowy na śmierć ? Tak, ale przez Suzan było to o wiele trudniejsze, ponieważ po raz pierwszy od wielu lat miałem dla kogo żyć. Choć z drugiej strony nie jestem jej wart bo jaką może mieć przyszłość z mordercą ? Żadną. Lepiej jej będzie beze mnie. Niżeli miała by ciągle uciekać bo tak wygląda moje życie. Czy tego chcę czy nie.
- Na wszystko przyjdzie czas - odpowiedział z szyderczym uśmiechem, lecz widać było, że moja odpowiedź dała mu do myślenia. - Ale najpierw sprawię, że zatęsknisz za bólem. - Mówiąc to z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz.
- Widzę, że nadal masz do mnie żal za to co wydarzyło się lata temu. - odparłem. - Ale dobrze wiesz, że wina nie stoi po mojej stronie. Sam tego chciał.
- Zamknij się! - warknął, po czym uderzył mnie tyłem pistoletu w brzuch, gdzie znajdowała się zabandażowana rana. Wrzasnąłem krzywiąc się w bólu, a na biały niegdyś bandaż zabarwił się na czerwono. - Zabiłeś mojego brata! Po prostu wbiłeś mu nóż i zostawiłeś go na pastwę losu. Czekałeś, aż się wykrwawi. Podobało ci się to, co? Sprawię, że będziesz cierpiał tak jak ja. Po czym zrobię z tobą to samo.
- Zaatakował mnie i dobrze o tym wiesz. Zresztą możesz podziękować organizacji, którą tak czcisz. Gdyby nie ona, nie było by mnie tam wtedy. A on by żył. - powiedziałem, starając się zachować spokój.
- Nie tłumacz się. I tak nic ci to nie da - odrzekł, po czym odwrócił się do mnie plecami zmierzając w stronę drzwi, następnie zatrzymał się tuż przed nimi i odwrócił się w moja stronę. - A tak w ogóle, jak tam u Suzan? Wypadało by złożyć jej wizytę. Co ty na to?
- Nie waż się jej tknąć! Nigdy nie dowiesz się gdzie jest. - wykrzyknąłem szarpiąc się w celu wyswobodzenia się. - Jeśli coś jej się stanie.
- To co? Zabijesz mnie? - przerwał z wyraźnym zadowoleniem. - Jesteś słaby. Twój prestiż perfekcyjnego zabójcy przeminął. Jesteś nikim. I gdy ją tylko dopadnę, będziesz patrzył jak kona. - Te słowa uderzyły we mnie jak pocisk. Starałem się za wszelką cenę wyswobodzić, szarpiąc się. Crossbones założył kominiarkę, a zaraz po tym drzwi się otworzyły. Do środka wbiegli agenci S.H.I.E.L.D. Jeden z nich chwycił mnie z tyłu za szyję, a drugi wbił w nią strzykawkę. Szybko odchylając głowę do tyłu, uderzyłem agenta w twarz po czym upadł na podłogę. Z minuty na minutę, robiłem się coraz słabszy. Ciążące mi powieki, zaczęły bezwładnie opadać. Uniosłem głowę i spojrzałem na wychodzącego z pomieszczenia Crossbones'a, który z zadowoleniem patrzył mi wprost w oczy. Hydra siedzi w szeregach S.H.I.E.L.D. Nick jest naiwny jeśli myślał, że się ich pozbyli. Pomylił się jak nigdy. Wszystkie odgłosy powoli cichły, a przed oczami znów pojawiały się ciemne plamy. Sekundy dzieliły mnie, od utraty przytomności. - Bucky? - słyszałem głos który rozlegał się w mojej głowie, po czym opuszczając ją ku ziemi, zamknąłem oczy.
Witam, witam :D
Jak mówiłam tak zrobiłam i kolejny rozdział zawitał. Co do Cap'a pojawi się dopiero w następnych, musiałam napisać co się u Jamesa wyprawia :D. Tak wiec do zobaczenia w kolejnym i zachęcam do komentowania oraz jeśli się spodobało to kliknijcie gwiazdkę ^^ było by miło :D Tak wiec już nie będę zanudzać MIŁEGO DNIA WAM ŻYCZĘ :3
CZYTASZ
But... I knew Him - Bucky Barnes
Fanfiction✘Jesteś słaby. A twój prestiż perfekcyjnego zabójcy przeminął. Myślisz, że Hydra była piekłem? Zabawne. To był jedynie przedsmak tego, co cię czeka. ✘ Ważne! Odpowiadanie jest w trakcie korekty, więc proszę nie spamić poprawami. Dzięki :3