Rozdział LX - Burza (Suzan)

655 61 4
                                    

- I jak? Udało ci się? 

- Śmiesz we mnie wątpić? Prędzej Kapitan Ameryka zostanie dowódcą Hydry, niż ja coś sknocę.

- Zacząłeś żartować. Przeceniasz się starcze.

- Zważywszy na to, że nie robisz nic oprócz zrzędzenia, radziłbym trzymać język za zębami. 

- Wielkie słowa, jak na kogoś tak niskiego wzrostu. Dzisiaj będzie jej wielka chwila. Najpierw odbiorę mu to co jego, a gdy już nie będzie miał nic, wyświadczę mu przysługę i wpakuję kulkę w łeb. Tak kończą zdrajcy.

Rozmowa, która toczyła się w sąsiednim pomieszczeniu, zbiła mnie z tropu. O kim oni rozmawiali? I co ja tu właściwie robię. Chcą kogoś zabić? Wstając z łóżka, przeczesałam włosy dłonią, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Udekorowane w dość staroświeckim stylu, z odrobinę przerażającymi obrazami i przedpotopowymi meblami. Chociaż usilnie próbowałam przypomnieć sobie wczorajszy dzień, miałam pustkę w głowię. I ten okropny ból głowy. Mam nadzieje, że to nie przez alkohol. Chociaż sytuacja na to wskazuje. A co jeśli zostałam uprowadzona? Ta myśl uderzyła we mnie niczym młot. I w dodatku ta rozmowa. Wędrując wzrokiem w stronę drzwi zablokowanych jedynie łańcuszkiem zabezpieczającym, słyszałam jak rozmowa ciągnęła się dalej. Umysł podpowiadał mi, że ucieczka to najrozsądniejsza opcja. Ale jakiś cichy szept w podświadomości mówił mi, że ci ludzie nie są wrogami. Ulegając mu chwyciłam za klamkę drugich drzwi, zza których wydobywały się głosy. Wchodząc do środka zapadła cisza, a niski mężczyzna z długą brodą w kolorze miedzi, uśmiechną się w moją stronę. Doktor Faustus. Przecież go znam. Tak jak i jego towarzysza Novokova. Spokojnie. Nie są twoimi wrogami. Chyba. Sama nie wiem.

- Podejdź dziecko. Nie bój się nas. - przerywając ciszę, przywołał mnie gestem ręki. Chociaż wahałam się, dźwięk jego głosu sprawiał, że nie potrafiłam się przeciwstawić. Jak magnez. Bądź ulubiona melodia, na której dźwięk lgniemy do miejsca, z którego się wydobywa. 

- Co ja tu robię? Dlaczego nie pamiętam nic w wczorajszego dnia? - powiedziałam, znajdując się tuż przed nimi. Leo Novokov mierzył mnie spojrzeniem, a ja poczułam nieprzyjemne dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Mimo wszystko zachowywałam powagę, wyczekując na wyjaśnienia. I choć to dziwne to mam wrażenie, że straciłam znacznie więcej, niż wczorajszy dzień. Ale czy to możliwe?

- Zostałaś napadnięta, w drodze do domu. Na szczęście Leo był w pobliżu, kiedy ten zwyrodnialec cię ogłuszył. Zabrał cię stamtąd i przyniósł tutaj. Dalsze pytania są zbędne. - odparł, a ja analizowałam jego słowa. Otwierając usta, wstrzymałam się jednak mając na uwadze, jego ostatnie zdanie. 

- Oczywiście doktorze. - kierując wzrok w stronę bruneta, skinąłem głową w geście podziękowania. - Dziękuję za ratunek. 

- To nic wielkiego. - mówiąc to posłał mi uwodzicielski uśmiech. Ja także uniosłam kąciki ust, w niepewnym uśmiechu. Mam tak wiele pytań. Ale nie mogę się przeciwstawić. Doktor nie był by zadowolony. Ale z drugiej strony, dlaczego jego zdanie jest dla mnie tak ważne. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że powinnam opuścić to miejsce. Ale z drugiej strony, coś w środku nie pozwala mi tego zrobić. Jakby drwiło z każdej mojej decyzji, zamieniając ją na jej zupełne przeciwieństwo. 

- Myślę, że powinnam wrócić do domu. - powiedziałam, co nie spotkało się z aprobatom moich wybawców. 

- Obawiam się, że to nie możliwe. - odparł doktor, tym razem nie zbyt przyjaznym tonem, na co przyglądałam mu się z żądającym wyjaśnień wyrazem twarzy. Robiąc mały, niepewny krok w tył, na twarzy Leo wykwitł ledwie zauważalny niepokojący uśmiech. - Spokojnie. Nie zrobimy ci krzywdy. Chcemy ci pomóc. 

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz