Rozdział XLVII - Pod ziemią cz.1 (James)

669 48 9
                                    

- Jeden oberwał! Bucky rusz tyłek! - biegnąc przez korytarz, usłyszałem kroki biegnących za mną napastników. Świetnie Rogers. Dawno nie robiłem za wabia. Słysząc trzask, zobaczyłem jak kilku zostaje powalonych na ziemie, przez  tarcze i robiąc unik, obezwładniłem dwóch kolejnych. Niemal w tym samym momencie, wycie syren było słyszalne w całym budynku. Nie wspominając już o denerwującym, czerwonym, migającym świetle. 

- Chyba się zorientowali, że nie mamy wejściówki. - zauważyłem, podnosząc broń jednego z nich i przeładowując. Steve rzucając mi poirytowane spojrzenie, wyciągnął plany budynku. - Daj spokój Stevie. To tylko Hydra. I nie łatwiej było wziąć tablet?

-Mam większe zaufanie do papierowej wersji. Możecie wchodzić. Część niech zostanie przed obiektem. Kapitanie? - mówiąc to Steve, dał mi sygnał, że czas się rozdzielić. Oczywiście gestem, przez fakt, że znajdowaliśmy się w najbardziej oblężonym przez dupków skrzydle. 

- Jestem, jestem. - usłyszałem w komunikatorze, próbując oswoić się z faktem, że teraz w drużynie jest ich dwójka. - Cywile ewakuowani. 

- Coś tu się mocno nie zgadza. Nie chce narzekać, ale czy nie poszło zbyt łatwo? - słysząc głos Scott'a, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Ma rację. Hydra nie słynie z dbania o osoby postronne. A raczej dbania o cokolwiek innego, niż swoje ego. 

- Działamy według planu. - powiedział Steve, na co wszyscy zamilkli, robiąc swoje. Kurczowo trzymając się broni, ruszyłem w kierunku gabinetu prezydenckiego mając nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli. 

- Bucky? - usłyszałem cichy głos, odruchowo przywierając plecami do ściany i rozglądając się po korytarzu. Po chwili jednak zorientowałem się, że wydobywał się on z komunikatora. Robię się na to za stary.

- Tasza? - odpowiedziałem, ukrywając się przed dwójką przechodzących agentów Hydry. Ich nieobecność mogłaby wzbudzić podejrzenia, więc muszę trzymać nerwy na wodzy. Na razie. 

- Jesteśmy teraz na prywatnej linii. Ale nie mam zbyt wiele czasu. - po drżeniu w jej głosie, mogłem spodziewać się tylko jednego. Kłopotów. Ale wiem również, że nie należy do osób które łatwo przestraszyć. Więc, sprawa musi być naprawdę poważna. I zarazem dziwna. - Ten laptop który mi dałeś, on zawierał w sobie coś jeszcze. Scull'owi nie chodzi o prezydenta, a o to co znajduję się pod ziemią. To jest pod białym domem Bucky. Pamiętasz o czym opowiadał Kragoff? Myślę, że on wcale nie zwariował. 

- Twierdzisz, że Scull chce włączyć tą maszynę? Dlaczego nie powiesz tego wszystkim? - szepcząc wyciągnąłem nóż zza pasa, wychylając się lekko i sprawdzając korytarz. 

- Mamy przeciek. Ktoś informuje Scull'a o naszym każdym kroku. I wiem, że na pewno nie jesteś tą osobą. - odpowiedziała, na co przystanąłem, mając ochotę w coś uderzyć.

- Dlaczego miałbym ci zaufać? Jestem twoim dłużnikiem, ale chyba mnie rozumiesz. - odpowiedziałem, zastanawiają się nad kolejnym krokiem. Nigdy nie może być łatwo. Ale jeśli mam się czegoś dowiedzieć, warto było by się zapytać. Idąc wzdłuż korytarza i słysząc kroki, zacisnąłem dłoń na rękojeści noża, po czym stanąłem naprzeciw dwójki napastników. Celując w krtań powaliłem jednego, patrząc jak dusi się na podłodze. Widząc jak drugi sięga do komunikatora, wbiłem w niego ostrze, jednocześnie przyciskając do ściany i zakrywając usta dłonią. 

- Jeśli wyciągnę nóż, wykrwawisz się w ciągu kilku sekund. Krzykniesz, a skończysz o wiele gorzej. Ale nie zrobię tego, może, jeśli prawidłowo odpowiesz na kilka pytań. - powiedziałem patrząc mu prosto w oczy i starają się wypaść jak najbardziej przekonująco. Ten drżąc kiwnął głową, na co ja ostrożnie zabrałem dłoń. 

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz