Rozdział XLXI - Niedobitki (James)

687 41 9
                                    

Zawsze wydawało mi się, że po tych wszystkich ciężkich latach, rutyna będzie czymś czego nie dam rady udźwignąć. Każdy mój ruch, był dokładnie przemyślany, a miejsca w które się udawałem z góry ustalone. Myśli w mojej głowie, były myślami kogoś innego, a ciało miało swój własny, zaprogramowany tryb działania. Teraz mam coś, do czego nie do końca mogę przywyknąć. Wolną wole. Zabawne, ale po tych ośmiu latach raju na ziemi, odczuwam swego rodzaju pustkę. Jakby coś mi zabrano. I nawet po tak długim czasie, nie mogę przestać oglądać się przez ramię. Nawyk? Być może, ale nie licząc koszmarów, które czasami powracają, nie mogę na nic narzekać. No może oprócz inspekcji Rogersa, który wpada do nas od czasu do czasu, zadając głupie pytania. Program Zimowego Żołnierza został usunięty. I choć nie do końca mogę w to uwierzyć, to w końcu mogę odetchnąć z ulgą. Więc teraz, jedyną rzeczą przypominającą mi o tym kim byłem, jest moja bioniczna proteza. Może to i dobrze. I nie chodzi mi tylko o swobodę ruchu, którą daje posiadanie wszystkich kończyn. A o ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli znów puszczą mi hamulce. Może i pozbyłem się tego świństwa z głowy, ale odruchów i przyzwyczajeń nie da się od tak skasować. 

- Starzejesz się Buck. - słysząc to, z trudem łapałem powietrze, gdy Steve oplótł ręką moją szyję przytrzymując mnie. Podcinając mu nogi, obaj wylądowaliśmy na ziemi, a ja korzystając z okazji wyswobodziłem się, wykręcając mu rękę do tyłu. Leżąc na brzuchu, wolną ręką klepnął kilka razy w ziemię, dając znak, że się poddaje. Puszczając go, otrzepałem się z kurzu, puszczając oczko siedzącemu na kanapie kibicującemu Jasonowi. Ten parsknął śmiechem, trzymając w dłoniach małą plastikową tarczę Kapitana Ameryki. Czuje się zdradzony. 

- Wciąż mam kilka sztuczek w zanadrzu. - powiedziałem, wyciągając w jego stronę dłoń. Chwytając ją wstał również otrzepując się z brudu. - Więc kto wygrał? 

- Jest remis. - powiedział z entuzjazmem, zeskakując z ławki i podchodząc do Rogersa, który podniósł go sadzając go sobie na barana. - Mama mówiła, że wraca za godzinę.

- Pewne plotkuje z Nataszą. W sumie nie dziwie się, dlaczego znalazły wspólny język. - powiedziałem, zgarniając z maski butelkę z wodą. Znajdowaliśmy się w stodole, która była tuż za budynkiem. I choć miałem co do niej inne plany, na razie służy jako prowizoryczna sala treningowa i graciarnia. 

- Bo są tak samo piękne? - powiedział Steve, szczerząc się w moją stronę, na co ja przewróciłem oczami uśmiechając się ukradkiem. 

- Tak samo uparte. - burknąłem pod nosem, siadając na starej kanapie. Steve ściągając z siebie Jasona również usiadł tuż obok, biorąc małego na kolana. - Nie masz przypadkiem lekcji do odrobienia kolego? - zapytałem Jasona, który nie był tym ani trochę zadowolony.

- Tato. - jęknął rozpaczliwie, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Widząc, ze nic nie wskóra, westchnął wstając i opierając się o oparcie tuż obok mnie. - No dobra, ale jak skończę pozwolisz mi poprowadzić samochód. 

- Co proszę? Gdyby twoja matka to zobaczyła, nie wiem co by mi zrobiła. - powiedziałem, a Steve przyglądał się całej sytuacji z rozbawieniem. - Nie ma mowy.

- Cykor. - usłyszałem, gdy stał odwrócony tyłem do mnie kierując się w stronę wyjścia. 

- Coś mówiłeś? - powiedziałem unosząc brew, gdy ten odwrócił się do mnie ukradkiem. 

- Nic! Kocham cię! Pa wujek. - wybiegając na zewnątrz, usłyszałem ciche parsknięcie wydobywające się z mojej prawej strony. 

- Dzieci. - burknąłem pod nosem, odwracając się w stronę rozbawionego Rogersa. - Coś cię bawi? 

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz