Rozdział XLV - Pod osłoną nocy cz.2

1.1K 98 3
                                    

* Świt. Dwadzieścia kilometrów od Los Angeles. *

Lot quinjet'em nie był tak przerażający, jak mi się wydawało w trakcie startu. I chodź siedzę w nim dopiero parę godzin, już tęsknie za twardym gruntem pod nogami. Siedząc na miejscu pilota bez słowa sprzeciwu wykonywałam polecenia Steve'a. Widząc jak Kapitan precyzyjnie sprawdza każdą kontrolkę na panelu sterowania, doszłam do wniosku, że rozszyfrowanie funkcji którejkolwiek z nich zajęło by mi pół życia. Fakt, że człowiek, który w zasadzie nie jest z tej epoki, odnajduje się w technice lepiej niż ja, sprawia, że mam ochotę przybić sobie piątkę w czoło. No cóż, jednak jego umiejętność pilotażu jest teraz na wagę złota. Każda sekunda przybliża mnie do spotkania z nim. James Buchanan Barnes. Mimo tego, że nie minęło aż tak wiele czasu, mam wrażenie jakbym nie widziała go kilka lat. Mam tyle pytań. Tyle chciałabym mu teraz powiedzieć. Ale przede wszystkim, chcę mu po prostu spojrzeć w oczy. Znów zobaczyć jak się uśmiecha, kiedy nieporadnie próbuję dosięgnąć kubka na najwyższej półce, złoszcząc się przy tym. To już tak blisko. 

- Zaraz podchodzimy do lądowania. - słysząc głos Rogers'a oprzytomniałam, spoglądając przez szybę w którą nieprzerwanie uderzały krople deszczu. Mimo utrudnionej widoczności, udało mi się dostrzec taflę lotniska i stojącą obok niej wieżę kontrolną. 

- To na pewno to miejsce ? - zapytałam przeszywając go spojrzeniem. Słysząc chrzęst metalu obróciłam się gwałtownie, widząc wymierzoną w moim kierunku broń. To niemożliwe. Ale jak.

- Lepiej dla ciebie, żeby się jednak nie pomylił. - słysząc to widziałam złość zmieszaną z zdziwieniem malującą się na twarzy Steve'a. 

- Zemo. - ton z jakim Kapitan wypowiedział te słowa przyprawia o gęsią skórkę, jednak jego reakcja jest jak najbardziej na miejscu. 

- Nie radzę żołnierzu. - usłyszałam, kiedy kątem oka spostrzegłam jak Steve sięga po tarczę, znajdującą się po jego prawej stronie. - Nie chciałbyś chyba, abym zrobił jej dziurę w czaszce. Czyż nie ? 

- Ona nie ma z tym nic wspólnego. - odparł Kapitan włączając autopilota. - I jakim cudem udało ci się tu dostać ?

- Mylisz się. Dzięki niej łatwiej dotrę do tego mordercy. I w quinjet'ach istnieje coś takiego jak dodatkowe miejsce na ekwipunek. Zwykle nieużywane, a jednak się przydało. Jestem cierpliwy i miałem czas, aby przestudiować każdy słaby punkt S.H.I.E.L.D. Wszystko po to aby zapłacił za to co mi zrobił. -  mówiąc to usiadł na jednym z miejsc dla pasażerów zapinając pasy, lecz wciąż trzymając mnie na muszce. - Ląduj. 

- Dobrze wiesz, że go kontrolowali. Nie wiedział co robi. Na pewno czytałeś jego akta, więc wiesz jakim torturom był poddawany, aby zamienić go w posłuszną marionetkę. - odparłam widząc jego nienawistne spojrzenie. 

- Nie obchodzi mnie to. Zamordował moją żonę, a teraz mu się odwdzięczę. - przeładowując broń pewniej chwycił za spust. - Jeśli zaraz nie wylądujemy, obydwoje umrzecie. 

- Spokojnie. - powiedział Steve wyłączając autopilota i obniżając pułap. - Lądujemy.

***

Gdy tylko podwozie samolotu się otwarło, poczułam zimne powietrze bijące z zewnątrz. Ulewa rozgorzała na dobre, a krople deszczu odbijały się od betonowej nawierzchni rozbryzgując się na wszystkie strony. 

- Tylko bez numerów. - usłyszałam za sobą głos, gdy wraz z Kapitanem opuszczałam wnętrze samolotu. James, wiem, że gdzieś tu jesteś. Stając na tafli lotniska, rozejrzałam się po okolicy. 

- Ulewa jak w trzydziestym pierwszym. - Steve starał się ukryć swoje zdenerwowanie. Jednakże, nie specjalnie mu to wychodziło. Wzrok miał utkwiony w wierzy kontrolnej, odkąd tylko wyszliśmy na zewnątrz. Nie sądziłam, że będę zwracała uwagę na takie szczegóły. Jednak przy Kapitanie dorobiłam się wielu nowych nawyków. - Powinien już tu być. On nigdy się nie spóźnia. 

- To na pewno właściwe miejsce ? - wypaliłam, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła. Stojąc obok Steve'a, czułam, że gra na czas. Jednak facet, który do nas celował nie wyglądał na kogoś, kto by tego nie przewidział. Kapitan odwracając się podszedł do niego bliżej, tak, że dzielił ich zaledwie metr. 

- Chyba nie sądziłeś, że nie zdołała cię wypatrzyć. Nie wyjdzie z ukrycia, dopóki nie będzie w stanie cię zastrzelić. Możesz mnie zabić, ale po tym na pewno nie zdołasz uciec przed nim. - słysząc słowa Kapitana zamarłam, czując jakby z nerwów wnętrzności zawiązywały się w bolesny supeł. Doznając olśnienia, ostrożnie skierowałam dłoń za plecy, czując za pasem broń. To może być jedyne wyjście. 

- Macie mnie za idiotę ? - słysząc głos Zemo, wyczułam w nim desperacje. Nie wiem co Steve planuje, ale coraz bardziej nie podoba mi się ten plan. - Jeśli nie pojawi się w przeciągu 10 sekund, pożegnasz się z tym światem. Trzeba było nie kombinować Rogers.

Nie rób tego, proszę ! - krzyknęłąm chwytając za rękojeść broni, trzymałam palec na spuście. Wdowa raz pokazała mi jak go używać. Lecz była to jedynie teoria. Musi mi to wystarczyć. W grę wchodzi życie Kapitana Ameryki. - Barnes ! Będziesz miał kolejną osobę na sumieniu ! Żegnaj Kapitanie.

To był odruch, kiedy wyciągając broń zza pasa, wycelowałam w stronę Zemo pociągając za spust. Czując szarpnięcie, odgłos wystrzału rozległ się po całej okolicy. Głośny trzask upadającej broni, zmusił mnie do spojrzenia w kierunku mojego celu. Upadając na kolana trzymał się za szyję, wydając głośny charkot. Dławił się własną krwią. O Boże. Co ja zrobiłam. Wypuszczając z ręki broń, zakryłam usta dłonią nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Zemo padł bezwładnie na ziemię, a o tym słychać już było jedynie deszcz. Starając się uspokoić usiadłam na wysuniętej dolnej klapie quinjet'a, chowając twarz w dłoniach. Jestem morderczynią. 

- Suzan. - słysząc za sobą głos Kapitana, nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Uspokajając oddech, usłyszałam kroki, które z każdą chwilą stawały się co raz głośniejsze. Nagle ustały, a ja poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę. Podnosząc głowę, był tuż przede mną.

- Wszystko będzie dobrze. - słysząc głos Jamesa, poczułam niewyobrażalną ulgę. Wstając gwałtownie, rzuciłam mu się na szyję, czując jak odwzajemnia uścisk. - To już koniec. Już nic ci nie grozi.


Witam :) 

Trochę mi się przedłużyło :/ ale nie mogłam wymyślić zakończenia. Mam nadzieje, że się spodoba. I spokojnie, to jeszcze nie koniec książki, kolejny rozdział już niebawem. :) Pozdrawiam ;)

Ps. Z góry przepraszam za błędy, jeśli się jakieś pojawią :/

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz