Rozdział XLIV - Pod osłoną nocy cz.1 (Suzan)

1.1K 87 8
                                    

* Wcześniej, prywatne lotnisko Stark Industries *

- Mam nadzieje, że wiesz gdzie zaparkowałeś. - przerywając niezręczną ciszę, poprawiłam pasek od sporej wielkości torby, wżynający mi się w i tak obolałe już ramię. No tak, dlaczego taki gentelman jak Steve Rogers nie niesie jej za mnie ? Nie mówię, że nie próbował. Jednakże, moja upartość jak i głupota przewyższa rozmiar odrzutowca, przed którym własnie stoimy. A do tych małych, to on nie na leży. Jak na Stark'a przystało, tuż obok ogromnej maszyny stało z trzynaście podobnych. Gdyby nie panujący mrok, rozświetlany gdzieniegdzie przez lampy na wieżyczkach kontrolnych, naliczyłabym ich pewnie więcej. Wliczając w to hangar. A niech to. - Czy twój plan zakładał zwinięcie quinjeta, z jednego z najbardziej szczerzonych miejsc w Nowym Jorku ? 

- Nazwałbym to raczej pożyczeniem na czas nieokreślony. - odparł blondyn opierając się o słup i patrolując okolicę. No świetnie. Ściągając torbę z ramienia, stanęłam tuż obok niego. Nawet w takiej sytuacji, nie było po nim widać cienia zdenerwowania. W sumie powinnam już do tego przywyknąć. Super żołnierze, latające blaszaki i cały ten spór. Na myśl o tym, że znów zostanę związana i zamknięta w jakimś ciasnym pomieszczeniu, po plecach przechodzą mi ciarki. James jeśli już cię w końcu zobaczę, to cię zamorduje. Dobra, teraz już tylko wsiąść do samolotu i odlecieć z tego upiornego miejsca. 

- Możesz to nazywać jak tylko sobie chcesz, ale powiedz, że masz jakiś plan. - wyszeptałam, wychylając się zza samolotu i widząc jakieś kilkanaście metrów przed sobą, dwóch strażników przechadzających się pod hangarem. 

- Suzan ? Mogę wiedzieć z kim rozmawiasz ? - słysząc głos tuż obok siebie, który nie należał do Steve'a, odskoczyłam gwałtownie w ostatnim momencie zakrywając usta dłonią. Tylko krzyku teraz brakowało, żeby zleciała się ta cała gromadka chłopców w rajtuzach, zwanych też agentami S.H.I.E.L.D.  Widząc postać wyłaniającą się zza skrzydła maszyny, odetchnęłam z ulgą, jednocześnie mierząc ją morderczym spojrzeniem. 

- Czy ciebie Bóg opuścił ?! Osiwieje przez was. - podnosząc nie co głos, zobaczyłam Clint'a, który nie specjalnie zaskoczony był moją reakcją. - Kapitan był tu jeszcze chwile temu.  

- Zapewne poszedł się rozejrzeć. Nie po to wmieszaliśmy się wczoraj w sam środek strzelaniny, żeby teraz po prostu oddać się w ich ręce. Musimy być ostrożni. - powiedział łucznik sięgając ręką za plecy. Wyciągając ją w moim kierunku, trzymał za lufę broni wręczając mi ją. - Weź ją. Hydra jest wszędzie, a oboje dobrze wiemy, że od pewnego czasu jesteś dość rozpoznawalna. - dodał sięgając po dziwne urządzenie, które za sprawą jego jednego płynnego ruchu zamieniło się w łuk. Avengers i ich zabawki. - Poczekaj tutaj. Sprawdzę co ze Steve'm. 

Widząc jak Hawkeye niezauważalnie przemieszcza się między samolotami, niedługo po tym zniknął mi z pola widzenia. I co teraz. Mam sobie nim strzelić w głowę ? Znając moje szczęście nawet gdybym próbowała i tak bym nie trafiła. Wybierając najmniej oświetlone miejsce, usiadłam pod płotem mając pod ręką torbę. Trzymając w ręku broń wpatrywałam się w nią, po czym przytomniejąc schowałam za pas zakrywając bluzą. Bezpieczniej będzie jej nie używać. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a ich ciągle nie było. A co jeśli ich złapali ? Nie. Zaraz się pojawią. Spokojnie. Wstając spojrzałam w stronę miejsca, w którym zniknął Clint. Nie było tam nikogo. Cholera. Nie ma nic gorszego niż czekanie. A zwłaszcza w takim momencie. Słysząc głośny chrzęst metalu, odwróciłam się za siebie. Kucając pod skrzydłem samolotu, widziałam jak brama hangaru się otwiera, a z niej wychodzi trzech facetów ubrany w kombinezony z napisem ,, Stark Industries''. Wygląda na to, że to już chyba koniec zmiany. Brama ponownie zamknęła się, a światła w tamtym obszarze zgasły. Robotnicy skierowali się w stronę parkingu, znikając za budynkiem. Sprytnie to wymyślili. Rozglądając się po lotnisku zauważyłam dwie osoby idące w moim kierunku. W końcu. 

- Wybacz, że zniknąłem bez uprzedzenia, ale musiałem mieć pewność co do tego, że będziemy tutaj sami. - dobre wieści od Steve'a to coś, za czym ostatnio bardzo tęsknie. Jednakże, nie oznacza to brak złych. 

- A kamery i strażnicy ? Stark nie zostawił by takiego sprzętu od tak. Chociaż, z jego ego to mogłabym się zastanawiać. - wypaliłam, podnosząc torbę i otrzepując ją z ziemi. 

- Powiedzmy, że strażnicy zajmujący się patrolowaniem tego sektoru, udali się na dość długą drzemkę. A co do kamer, to puściłem wczorajsze nagranie. Nie łatwo było się włamać do pomieszczenia z monitoringiem, ale powinniście spokojnie wystartować. - powiedział Clint zatrzymując się krok przede mną i stając obok Kapitana. 

- Czyli panowie obudzą się z bólem głowy. - mówiąc to przewiesiłam torbę przez ramię. - Co miałeś na myśli mówiąc wcześniej o tym, że wmieszaliście się w sam środek strzelaniny. To też jakaś część tego planu ? - powiedziałam, kierując w ich stronę pytające spojrzenie. 

- Tak, quinjet znajdujący się na tym lotnisku jest jednym z niewielu należących do Avengers, który nie sposób wyśledzić. Tony trzymał go w ukryciu, a nie każdy z jego ,,znajomych''  chętny był wyjawić jego lokalizację. Dzięki temu S.H.I.E.L.D. nie będzie siedzieć nam na ogonie. -  Steve umieszczając tarczę na plecach otarł pot z czoła. 

- A więc lecimy do Los Angeles. - powiedziałam uśmiechając się, lecz w środku i tak czułam niepokój. To nie mogło być aż tak proste. 


Cześć i czołem :3 

Wybaczcie, że tak długo musicie ostatnio czekać na te rozdziały, ale im jest ich więcej tym jest ciężej. Przynajmniej dla mnie. Ale skoro zaczęłam to już skończę, bez obaw :D Kolejny rozdział w przeciągu 2-3 dni. Dobrej nocy wam życzę ;) 

Ps. Sorki za ewentualne błędy itp. ale korektę zrobię później bo już oczy bolą >.< (xd)  

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz