* Szpital, Nowy Jork *
- Steve, mówiłem ci, że już mi lepiej. - powiedziałem, usiłując wstać z łóżka, lecz Kapitan widząc to ani myślał mnie puścić.
- Nigdzie się nie ruszysz, dopóki cie nie wypiszą. - odparł stanowczo splatając ręce na torsie. - Masz połamane żebra i nie możesz tego zlekceważyć. To dla twojego dobra.
- Mówisz jak moja matka. - próbując wstać, Steve delikatnie pchnął mnie z powrotem na łóżko.
- Jako szesnastolatek. też nigdy nie chciałeś mnie słuchać. Przez co zawsze pakowałeś nas w tarapaty. Na przykład, kiedy podkradaliśmy sąsiadowi śliwki. - odrzekł uśmiechając się pod nosem.
- Zawisłeś na płocie kiedy przed nim uciekaliśmy,a to akurat nie była moja wina. - ledwie powstrzymując się od śmiechu, skrzywiłem się czując ból w klatce piersiowej.
- I nie spieszyło ci się żeby mnie ściągnąć. - odparł patrząc ma mnie podejrzliwie lecz wciąż się uśmiechając.
- Dalej masz mi to za złe ? Nie musielibyśmy tego robić gdybyś nie wydał całej kasy na hot-dogi. - powiedziałem, udając urażonego dzieciaka uśmiechając się zgryźliwie.
- Ciesze się, że żyjesz. - Steve kładąc mi dłoń na ramieniu, spojrzał mi prosto w oczy. - Dobrze wiedzieć, że nie zostałem sam z tym wszystkim.
- Ja przyjaciela nie zawiodę. - odparłem, czując się dziwnie czując na sobie jego wzrok. Po czym odwzajemniłem uśmiech, choć w moim wykonaniu nie wyglądało to pewnie nie co sztucznie. Rzadko się uśmiecham. W tym samym momencie, drzwi do sali otwarły się a do środka weszła pielęgniarka. Dopiero teraz spostrzegłem, że przy wejściu stoi dwóch strażników. Pytanie brzmi czy pilnują mnie przed kimś, czy może raczej resztę przede mną i chcą abym po porostu nie zwiał. Co wyjaśniało by te kajdanki na prawej zdrowej ręce. Sądzę jednak, że jestem idealnym celem dla Crossbones'a który tylko czeka na taką okazję jak ta i już nie zawaha się pociągnąć za spust. Nie tym razem. Może stąd też obecność Kapitana. Jedno jest pewne gdy tylko mnie wypuszczą w najlepszym wypadku skończę za kratkami w pilnie strzeżonym więzieniu gdzie przeszłość rosyjskiego szpiega jest jak wyrok śmierci. Chociaż po tym co przeszedłem była by to miła odmiana.
- Wiesz może co z Suzan ? - wypaliłem w końcu przerywając niezręczną ciszę panującą od kilku minut kiedy to pielęgniarka skończyła zmieniać bandaż przyozdabiający obecnie mój tors. Gdy tylko wyszła starałem się go odwiązać.
-Jest w kryjówce z Natashą. Bucky... chyba nie myślisz o ucieczce. Tak? - powiedział Steve z niepokojem przyglądając się moim poczynaniom.
- No pewnie, ze nie. Pójdę tylko do kiosku po gazetę, by walnąć ci nią w głowę. - odparłem bez trudu ściągając kajdanki i z lekkimi trudnościami podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Pogorszysz tylko sytuację pokój jest monitorowany. - odparł Steve podnosząc się z miejsca.
- Wiesz, że nie mogę zostać. Może i dogadałeś się ze Starkiem ale w obecnej sytuacji nie można mu ufać. Ty też masz związane ręce i jesteś teraz na jego łasce będąc po za prawem. - ubierając się w ciuchy przyniesione przez Steva, założyłem kaptur.
- Wiem. Za 5 min zjawią się strażnicy. - powiedział, biorąc o ręki tarczę.
- Zostań. - odparłem zagradzając mu drogę wyciągając rękę tuż przed nim. - Powiesz, że cie zaatakowałem.
- To już bez znaczenia i tak nie uwierzą. - wahając się chwilę, otworzył drzwi i płynnym ruchem powalił strażników. Po czym odwrócił się w moją stronę. - To jak? Idziesz po tą gazetę? - powiedział uśmiechając się nieznacznie.
CZYTASZ
But... I knew Him - Bucky Barnes
Fanfiction✘Jesteś słaby. A twój prestiż perfekcyjnego zabójcy przeminął. Myślisz, że Hydra była piekłem? Zabawne. To był jedynie przedsmak tego, co cię czeka. ✘ Ważne! Odpowiadanie jest w trakcie korekty, więc proszę nie spamić poprawami. Dzięki :3