Rozdział XLII - Początek końca (James) cz.1

1.2K 98 13
                                    

* Los Angeles, Kalifornia. *

Będąc już godzinę drogi od domu Robbie'go, znalazłem się na zapomnianych przez boga obrzeżach miasta. Miasto spowił nocny mrok, a ja chwytając za kaptur nasunąłem go bardziej na twarz. Pomimo iż okolica zdawała się być opustoszała, nie brakowało na niej szemranych typów kierujących wzrok w moją stronę. Najchętniej złożył bym im wizytę, ale nie mogłem sobie pozwolić na wyprowadzenie z równowagi. Rzucać się teraz komukolwiek w oczy, było by równoznaczne z podaniem się Stark'owi na talerzu. Ignorowałem to nie przyspieszając kroku, starając zachowywać się jak najswobodniej. Światło ulicznych latarni oświetlało drogę, rzucając cień, który co jakiś czas był tuż przede mną, po czym znikał gdy tylko byłem poza ich zasięgiem. Zatrzymując się przed jezdnią, wspomnieniem wróciłem do jednej z moich misji, karcąc się za to myślach. Słysząc kroki oprzytomniałem kierując dłoń za pas, gdzie był nóż. Nawyk. Opuściłem rękę wzdychając ciężko, po czym rozejrzałem się. Grupka młodych ludzi szła po drugiej stronie ulicy, zapewne z jakiejś imprezy. Słysząc ich rozmowy te ucichły, gdy tylko zniknęli za rogiem budynku. Z tego co pamiętam, też kiedyś chodziłem na tego typu schadzki. Dolores, chyba tak miała na imię. Kelnerka o pięknych brązowych oczach, przez którą nie raz pakowałem się w kłopoty, chcąc jej zaimponować. Nie wiem dlaczego wciąż pamiętam takie bzdety. To wszystko robi się naprawdę męczące. A jeszcze gorzej będzie, jeśli Cap i Suzan nie pojawią się jutro w wyznaczonym przeze mnie miejscu. Koperta, którą ukryłem w jej domu była swego rodzaju zabezpieczeniem, gdyby łucznik nie wywiązał się ze swojego zadania. Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie w niepowołane ręce. Wyrwany z zamyślenia przez przejeżdżający samochód, przekroczyłem ulicę nie tracąc czujności. Chyba już nigdy nie przestanę oglądać się przez ramię. Moim celem było opuszczone lotnisko, znajdujące się dwadzieścia trzy kilometry stąd. Dojście tam powinno zając mi niecałe trzy godziny, wliczając załatwienie kilku potrzebnych mi rzeczy. Powinno się udać. Kur*a musi się udać. Jedyne czego chce, to po prostu zniknąć. Ale zanim to nastąpi, pozostaje mi do wykonania jeszcze jedna ostatnia misja. 

Muszę na dobre pozbyć się Zimowego Żołnierza. 


Witam Was :)

Coraz oporniej idzie mi to pisanie, więc potraktujcie to jako taki zwiastun do dłuższej cz.2 :D Wybaczcie, że tak długo, ale ciężko było ostatnio z weną i muszę sobie to wszystko w głowie poukładać >.< A tym czasem życzę dobrej nocy i miłego czytania oczywiście :> Pozdrawiam :)

Ps.  W następnym rozdziale będzie już konkretna akcja ! :D ^^

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz