Rozdział LI - Krzyk (James)

1K 69 24
                                    

* Noc. Nowy Jork. Laboratorium S.H.I.E.L.D. *

Wydaje mi się, że każdy ma czasami takie dni, kiedy ma ochotę komuś porządnie przywalić. Mając powód, bądź nie. Nieważne. Ale znając moje szczęście zawsze się jakiś znajdzie. Leżąc oblepiony błotem, zastanawiałem się czy moim potencjalnym celem nie zostanie Steve Rogers. Tak, właśnie on.

- Gdybyś raczył mnie wysłuchać, nie siedzielibyśmy teraz po pas w błocie. - burknąłem, widząc jak blondyn, ledwie dostrzegalny na tle wysokiej trawy, obserwuje budynek przez lornetkę. Wydawać by się mogło, że wszystko szło po naszej myśli. Bzdura. Gdy dotarliśmy pod laboratorium, okazało się, że Steve miał jednak rację. Pojazdy traczy, które krążyły po mieście, postanowiły zabłądzić także i tutaj. Widząc jak światło reflektorów samochodu, kieruję się w nasza stronę, padłem na ziemię prawie dotykając twarzą ziemi. 

- Dobrze, że za terenem laboratorium nie dbają o zieleń. - Steve szczerząc się, niemalże od razu został spiorunowany nienawistnym spojrzeniem. - Oj przestań. Podczas wojny, przeprowadzaliśmy infiltracje co najmniej trzy razy w tygodniu. Nie mów, że ci tego nie brakowało. - wyszeptał, ostrożnie podnosząc głowę w celu sprawdzenia terenu. 

- Powiedz to mrówkom w moich spodniach. - odparłem i gdy tylko samochody zniknęły nam z oczu, niemalże jednocześnie wspięliśmy się po płocie. Przeskakując go, pobiegliśmy w stronę budynku, starając się zachowywać najciszej jak to było możliwe. Mając w zasięgu wzroku drzwi obstawione przez dwóch strażników, coraz bardziej zaczynałem wątpić w ten cały jego plan. - I jak masz tam zamiar wejść. Mówiłem ci, abyśmy weszli oknem. 

- W ramach okna, są wbudowane czujniki ruchu. Nie ma czasu aby się teraz z nimi bawić. - wyszeptał, a ja czujem gotującą się we mnie złość.

- I mówisz mi to dopiero teraz ?! Dobra. - biorąc głęboki wdech i wydech w celu uspokojenia się, do głowy wpadł mi jeszcze jeden debilny pomysł. - Zrobimy to po mojemu. 

***

Odbezpieczając broń i zakładając tłumnik na lufę, umieściłem ją w kaburze. Trzymając się blisko ściany, wyczekiwałem na moment, w którym kamery obrócą się tak, abyśmy nie byli w ich zasięgu. Mając Rogers'a tuż za plecami, dałem mu sygnał i nie zwlekając ruszyliśmy w stronę strażników. Jeden z nich zauważając nas, wyciągnął krótkofalówkę, chcąc nas zdemaskować. Ale Steve był szybszy. Precyzyjnie rzucając tarczą, trafił wprost w jego rękę i wykorzystując jego zaskoczenie, przygwoździł go do ziemi. Widząc jak drugi z nich celuje w plecy Steve'a, rzuciłem się na niego wykręcając mu rękę i popychając na ścianę. Uderzając w nią głową był otumaniony, a mimo wszystko wycelowałem w jego stronę broń, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Nie sądziłem, żeby po moim ciosie był w stanie się podnieść. Ale miałem kurewską ochotę, pociągnąć za spust. Czując szarpnięcie za ramię, ocknąłem się widząc obok siebie blondyna.

- Co ty wyprawiasz ? - słysząc niepokój w głosie Cap'a, schowałem broń i widząc jego pytający wzrok, wręcz wwiercający się we mnie, postanowiłem go zignorować. Podchodząc do jednego z nieprzytomnych strażników, zabrałem mu kartę dostępu, po czym otworzyłem drzwi. Gdy już wciągnęliśmy ich do środka i ukryliśmy związanych w składziku, poszliśmy wzdłuż korytarza zachowując szczególną ostrożność. Pułapki mogły być na każdym kroku, ale przez większość życia uczyłem się jak się z nimi obchodzić. Mowa tu o tej gorszej stronie mojego życia, która czasem bywa wyjątkowo przydatna. Będąc tuż za plecami Steve'a, ubezpieczałem jego tyły i gdy doszliśmy do końca korytarza, po lewej stronie widniały schody. 

- Poczekaj. - wyszeptałem, gdy chciał wejść na pierwszy stopień. - Podaj mi latarkę. - mówiąc to, bez zastanowienia podał mi o co prosiłem. Świecąc po pomieszczeniu, śledziłem wzrokiem każdy najmniejszy szczegół. - Mam wrażenie, jakbym już tu kiedyś był. - cofając się dotarłem do drzwi z numerem 1914 i wpatrując się w nie przez chwilę, pociągnąłem za klamkę wchodząc do środka. Pomieszczenie nie było duże. Po lewej stronie były szafki, zakrywające niemal całą ścianę. Po środku stało krzesło, a za nim śnieżnobiała ściana ze schematem na samym jej środku. Po prawej stronie były drugie drzwi, które prowadziły zapewne do pokoju obok. Idąc w ich kierunku otworzyłem je. Pomieszczenie łudząco przypominało gabinet lekarski, a na przeciwko pod ścianą było łóżko szpitalne, zasłonięte zielonym materiałem. Niepewnie idąc w jego kierunku, wziąłem do ręki nóż i chwytając za materiał, odsłoniłem je. Widząc zakrwawioną osobę leżącą na nim, nóż wypadł mi z ręki, a w pomieszczeniu rozległ się znajomy głos.

- Przypomnij sobie. - psychopatyczny śmiech echem rozbrzmiał po pomieszczeniu, gdy z mojego gardła wydobył się rozpaczliwy wrzask. - Ty do tego doprowadziłeś. - jedyne co potem usłyszałem to trzask zamykanych drzwi i krzyk Steve'a dobiegający z korytarza. Jak w transie wpatrywałem się w piękną twarz okrytą pasmami szkarłatnych włosów, opadających na poplamionej krwią pościeli.         

Witam :D

Wróciłam ! ^^ I kolejny, nie co straszny (O.o) rozdział zawitał po dłuższym czasie :> Darujcie, że tak długo, ale postaram się to nadrobić. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i udanego dnia dziecka życzę ;) 

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz