Rozdział XLIX - Pod ziemią cz.3 (James)

540 39 4
                                    

- Cel w zasięgu wzroku. - wyszeptałem do komunikatora, pewnie trzymając broń w dłoniach. Znajdowałem się kilka pięter pod białym domem. W miejscu, o którego istnieniu wiedzą nieliczni. Zapach stęchlizny jak i zabytkowe korytarze, pokazywały jak wiekowe było to miejsce. A te choć wydawały się ciągnąć w nieskończoność, doprowadziły mnie w końcu do celu. Było nim miejsce, przypominające opuszczoną linie metra. W kraju jest wiele takich zapomnianych, zabytkowych tuneli. Miały za zadanie zapewnić schronienie, w sytuacjach kryzysowych. Dawne dzieje.

Dotarłem do jednego bocznych, awaryjnych wejść, do którego nie docierało światło przestarzałych lamp, umieszczonych na ścianach. Tuż obok ustawionych w rzędzie filarów. Opanowanie i skupienie wymalowało się na mojej twarzy, a wciąż rosnąca niezrozumiała ekscytacja, wypełniała mnie od środka. Mam okazję na zawsze skreślić Red Sculla z mojej długiej, czarnej listy. I choć jest ku temu dobra okazja wstrzymuję się, ponieważ nie widzę nigdzie Steve'a. A to zazwyczaj oznacza, że: A)Jest niekompetentną świnią i nie wie, że od czasu do czasu trzeba dać jakiś sygnał. Aby partner nie musiał siać paniki i prowadzić wewnętrznych monologów. Czyli jak za dawnych czasów. B) Został schwytany i nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego jedyną nadzieją jest koleś z metalową łapą, kucający za drzwiami. Bo odsiecz w postaci jego super-kumpli, próbuje przedrzeć się głównym wejściem. W celu odwrócenia uwagi rzecz jasna. W dodatku rzeczony koleś, ma zaburzenia osobowości i karabin w dłoni. Co może pójść nie tak?

- Widzisz czaszkę? Na co czekasz. Zdejmij go. - słysząc głos Sama w słuchawce, mimowolnie się uśmiecham, ponieważ dokładnie to było moim zamiarem. Niestety to nie jest takie proste. Nie w przypadku szefa Hydry. Na pewno nie odsłoniłby się aż tak, gdyby nie miał jakiegoś planu w zanadrzu. Możliwe jest także, że przeceniam jego możliwości. Ostatnio miewam skłonności do paranoi i dziwnych wewnętrznych podszeptów. Być może przez to, że przestałem brać leki. Co swoją drogą, nie było specjalnie mądrym pomysłem. Będąc dobrze ukryty za spróchniałymi drzwiami — a przynajmniej względnie dobrze ukryty — wycelowałem w jego stronę. Trzymając palec na spuście, mierzyłem idealnie w środek jego czoła. To cholernie kuszące. Zemsta. Marzyłem o niej. Chrzanić to. Pociągając za spust, usłyszałem pocisk odbijający się, od jakiegoś twardego przedmiotu. Przedmiotu, którym była tarcza Steve'a. Wiedziałem. Wiedziałem, że nie będzie tak łatwo.

- James Buchanan Barnes! - usłyszałem, gdy wzrok Red Sculla powędrował w moją stronę. Musiał mieć rozstawione czujniki ruchu. Tylko kiedy zdążył to zorganizować? Cholera. Co jeszcze mnie dziś zaskoczy? - Rosyjska zdrajczyni, gwieździsty bohater ameryki i jego przydupas. To prawie jak zjazd starych znajomych!

- Steve co ci odbiło?! - powiedziałem wzburzony, wychodząc z ukrycia i mierząc go pytającym spojrzeniem. 

- Ma Nat. Jeśli on zginie, to ona też. - odparł, a ja poczułem nieprzyjemny ścisk w żołądku. 

- Czego chcesz? Dobrze wiesz, że i tak nie wygrasz. - powiedziałem, stając obok Steve'a. - Wszystkie drogi są odcięte, a twoi ludzie pokonani. Nie wymkniesz się tym razem. 

- Wy ludzie słabej wiary. Liczyłem, że wszyscy zbierzecie się w tym miejscu. - Śmiejąc się, Scull podszedł do sporej wielkości przedmiotu, przykrytego ciemnozieloną plandeką. Ściągając ją, moim oczom ukazała się rzecz, którą miałem zamiar już nigdy nie oglądać. - Przygotowałem wam specjalne powitanie. Jak już wspominałem, jak za starych czasów.

- To blef! - powiedział Steve, równie poirytowany jak ja. Tuż przed nami stała bomba biologiczna, zbudowana przez profesora Zhang China, którą zniszczyliśmy. Będąc członkami Invaders, w późnych latach czterdziestych. Sam profesor zginął w pożarze, który wybuchł, kiedy urządzenie zostało zniszczone. A pojemnik z wirusem zabezpieczony. Więc jeśli działa, profesor musiał mieć drugą. A gdy wybuchnie, oraz rozprzestrzeni się, w ciągu kilku godzin zginą miliardy ludzi. 

- Zaręczam Kapitanie, że nie fatygowałbym się, gdybym nie był pewny jej autentyczności. - odparł pewny siebie, sięgając do komunikatora przy uchu. - MODOK. Czas na fazę drugą. - powiedział, a tuż obok niego znikąd pojawiła się żółta, humanoidalna postać. Nienaturalna postura, przypominała jeden wielki tułów, z ekranem zamiast twarzy. Posiadał również kończyny, ale zbyt krótkie, jak na tak obszerną posturę. Więc, nie mógł ich używać. Czy choćby stać. Dlatego unosił się w powietrzu, a jego pikselowa twarz wykrzywiała się w wrogim uśmiechu. Teleporter. Red Scull pomyślał o wszystkim. Czyli jednak moja paranoja, ma czasami jakieś racjonalne podstawy. - Tyle razy marzyłem, aby zetrzeć was z powierzchni ziemi. A teraz czas, aby wcielić te marzenia w życie. 

- Gdzie jest Natasza?! - zapytałem, zaciskając dłoń na rękojeści karabinu. Wtedy zobaczyłem jak Sam, Kapitan Marvel i reszta wbiega głównym wejściem. Widząc zaistniałą sytuacje, zatrzymali się, gdy Steve nakazał im to gestem dłoni. 

- Chyba najwyższy czas się pożegnać.  - powiedział, kładąc dłoń na wspomnianej już wcześniej dziwnej postaci. - A co do waszej rudowłosej znajomej to sądzę, że macie teraz większe zmartwienia. - mówiąc to z szydzącym uśmiechem, rozmyli się w powietrzu. Zostawiając tylko chwilową smugę światła. 

- K*rwa! - krzyknąłem robiąc dziurę w ścianie, chcąc tym samym dać upust narastającej frustracji. Steve jedynie spojrzał na mnie, jakbym co najmniej rozjechał mu kota na jego oczach. Na jego twarzy natomiast, malował niezrozumiały spokój i opanowanie. Co niestety nie udzieliło się reszcie drużyny. 

- Pozwoliliście mu zwiać?! - odezwała się Kapitan Marvel, załamując ręce. A cała reszta, aż kipiała ze złości. - Mieliście go pod nosem!

- Kto powiedział, że pozwoliliśmy mu zwiać? - odparł łagodnie Steve, a wszyscy zamilkli. 

- Wszystko gotowe. - usłyszałem głos Scotta, który wraz z Wdową wszedł do pomieszczenia. 

- Steve? - zapytałem nie rozumiejąc co się dzieje.

- Było jasne, że Scull odkryje nasze zamiary. Dlatego, gdy przejął twój komunikator, Ant-man od razu mi to przekazał. Nie mogłem się z tobą kontaktować, bo byłeś na podsłuchu i nie chciałem, aby zaczął coś podejrzewać. To dotyczyło też reszty. Więc wraz z Nataszą graliśmy w jego grę. Swoimi działaniami, skierowałeś jego uwagę na siebie, więc miałem trochę czasu na rozpoznanie. Ostatecznie trafiłem w to miejsce, po przybyciu Nataszy. Scull będąc pewny, że udało mu się ją obezwładnić, postanowił użyć ją jako karty przetargowej. Nie wiedząc, że Scott cały czas znajdował się już obok niej. - powiedział Steve, zerkając w stronę Nataszy.

- W tracie waszej pogawędki, udało mi się przeprogramować jego urządzenie teleportujące. Jak i podmienić detonator radiowy. Bomba jest uzbrojona, ale przy odpowiednim sprzęcie saperom uda się ją rozbroić. Od razu muszę się przyznać, że gdyby nie mała pomoc Starka, mogłoby nie wypalić. A ten nie ma zamiaru cię oglądać, więc się nie pojawi. To jego słowa Steve. - powiedział zmieszany, dając swój hełm pod rękę i przybierając luźną pozę. 

- A więc dokąd się przenieśli? - zapytał Sam włączając się do rozmowy. 

- Prosto, do czekającej na nich specjalnej celi w Raft. - odparł Steve, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Cała reszta odetchnęła z ulgą, nie kryjąc radości, w postaci wiwatów i rozmów. Przewieszając broń przez ramię, poczułem dłoń na swoim ramieniu. - Dobra robota. Chyba najwyższy czas, abyś w końcu zaczął nowy rozdział. - dodał, na co odwróciłem się w jego stronę, uderzając go dłonią w tył głowy. Czego ten wydawał się spodziewać, po swoim wyczynie. 

- Geniusz taktyki co? To za wprowadzanie mnie w błąd. - powiedziałem, ale nie potrafiłem ukryć lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. - I tak. Myślę, że czas najwyższy zacząć od początku. - mówiąc to, ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wyjścia, gdzie czekała na nas reszta drużyny.  


Hejj :D

Jest W KOŃCU rozdział! Jest późno, więc nie przedłużam i idę spać XD Kolorowych dla nocnych marków :D  

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz