* Sześć miesięcy wcześniej. Dzień zaginięcia James'a Buchanan'a Barnes'a, wybuch starej opuszczonej fabryki samochodów. *
Broń wystrzeliła, a pocisk trafił wprost w beczkę z łatwopalną substancją. Rozległ się wybuch, a pomieszczenie spowił gęsty dym. Impet, z jakim fala wybuchu wręcz rzuciła mną niczym bezwładną kukłą zadając mi olbrzymi ból, jednocześnie mnie ocalił. Uderzając plecami o drzwi po prawej stronie pomieszczenia, wyważyłem je wpadając do środka. Padając na podłogę, resztkami sił przeczołgałem się, w moim mniemaniu bezpieczne miejsce. Nie słyszałem nic, oprócz pisku który zdawał się wydobywać z wnętrza mojej głowy. Czy to już koniec? Wiele razy zastanawiałem się, jak będzie wyglądał. Na polu walki, czy może w więziennej celi. Oddychając ciężko, czułem jakby tysiące igieł wbijało mi się w klatkę piersiową. Starając się podnieść, kątem oka spostrzegłem, że ogień przedostawał się i do tego pomieszczenia. Miejsce, które przez chwilę zdawało mi się być bezpieczne okazało się tykającą bombą. Leżałem zaledwie metr, od składu z łatwopalnymi substancjami, gdy płomienie przedzierały się do środka trawiąc wszystko na swej drodze. Nie tracąc czasu, rozglądając się szukałem najbliższej drogi ucieczki. Nie znalazłem żadnej. Dostrzegłem jedynie ślad krwi tuż obok mnie, nie chcąc już nawet wiedzieć skąd się wziął. Przeklinając w myślach, mimo wszystko podniosłem się podpierając rękami. Cała ta sytuacja wydawała mi się nie co zabawna. Przeżyłem upadek w przepaść w Alpach co graniczy z cudem, drugą wojnę światową, a zginę w dziurze na obrzeżach Nowego Jorku. W końcu udało mi się wstać. Wyszarpując kawałek materiału z rękawa, obwiązałem nogę robiąc prowizoryczną opaskę uciskową. Teraz albo nigdy, kulejąc do drugich drzwi minąłem zajętego ogniem trupa. Były zablokowane. Odwracając się usłyszałem trzask, a tuż obok mnie spadła sporej wielkości metalowa belka, robiąc dziurę w podłodze. Nie zdążyłem uskoczyć, kiedy podłoga załamała się także pode mną sprawiając, że spadłem piętro niżej wprost do hali produkcyjnej. Padając na plecy, w ostatnim momencie osłoniłem się metalowym ramieniem przed lecącym w moją stronę fragmentem sufitu. Wszystko się waliło a mnie ogarniało coraz większe zmęczenie spowodowane utratą sporej ilości krwi. Wtem znów rozległ się wybuch. Nie zwlekając przeturlałem się pod ścianę, osłaniając się metalowym ramieniem a reszta sufitu runęła na mnie. Wtedy ogarnęła mnie całkowita ciemność.
***
Budząc się, czułem odrętwienie w całym ciele. Krzywiąc się, podniosłem głowę rozglądając się po pomieszczeniu. Znajdowałem się w małym ciasnym pokoju, o szarawym odcieniu ścian. Po prawej stronie stała stara poobdzierana szafa, na której stała butelka z wodą oraz pokrwawione bandaże i inny sprzęt medyczny. Podnosząc się usiadłem na brzegu łóżka, dopiero teraz odczuwając skutki obrażeń nabytych w fabryce. Wciąż jeszcze szumiało mi w uszach, a to i tak nie było tak uciążliwe jak ból głowy wręcz rozsadzający moją czaszkę. Chcąc podejść do szafki na której stała butelka z wodą, stając na nogi te ugięły się pode mną. Najpewniej wylądował bym na ziemi gdyby nie to, że w ostatniej chwili metalową ręką chwyciłem za brzeg szafki opierając się na niej. Poczułem jakby ktoś przyłożył mi do nogi palnik, przez co omal nie wrzasnąłem powstrzymując się w ostatniej chwili. Biorąc butelkę, wróciłem na łóżko siadając na brzegu. Opróżniając jej zawartość w błyskawicznym tempie, postawiłem ją obok łóżka. Słysząc kroki wydobywające się za drzwiami, te otwarły się a w nich stanął postawny mężczyzna, który mi znany był jako Robbie Reyes.
- Spóźniłeś się. Jak zwykle z resztą. - odparłem, patrząc na niego i widząc na jego twarzy wyraźne zadowolenie.
- Korki na drodze, nic nie poradzę. - odparł krzyżując ręce na klatce piersiowej i złośliwie się uśmiechając. - Eh Barnes, czasami wydaje mi się, że masz więcej szczęścia niż rozumu.
- To ty mnie połatałeś? - powiedziałem, widząc liczne opatrunki na ciele. - Jeśli tak to niezła by była z ciebie pielęgniareczka czaszko. - dodałem, także posyłając mu szyderczy uśmieszek.
- Cały ty. - odparł śmiejąc się i jednocześnie rzucając we mnie czarną koszulką. - Ubierz się, bo sprzątaczka dostanie zawału. Nie każdy chce oglądać twoja gołą klatę. - dodał po czym wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Ubierając się i odzyskując nie co władzę w nogach oraz poprawiając opatrunek, wstałem idąc zaraz za nim. Kulejąc dotarłem do kuchni, w której Robbie już rządził. Siadając przy stole, zobaczyłem leżącą na nim broń.
- To chyba twoje. - mruknał spoglądając na mnie kątem oka i znów wracając do przygotowywania śniadania. Biorąc ją do ręki, sprawdziłem stan magazynku po czym umieściłem go z powrotem w pistolecie. Chowając ją za pas, przyglądałem się jego poczynaniom. Gdy kładł patelnie na gazówce spostrzegłem, jak jego dłoń zajęła się płomieniem ukazując kości po czym gdy tylko podpalił nią palnik, wróciła do normalnego stanu.
- Szpaner. - odparłem i wstając podszedłem do okna ukradkiem rozglądając się po okolicy .
- Miejmy nadzieje, że nie na darmo ryzykowałeś. - powiedział, spoglądając na mnie.
- To się okaże. - mówiąc to, wziąłem do ręki broń przeładowując ją.
No witam, witam :3
Wszystko zaczyna powoli się wyjaśniać :D Jak się okazuje Bucky ma dosyć groźnych sprzymierzeńców :> I co on planuje ? Dlaczego ryzykował ? Jeśli chcecie się dowiedzieć, jak trafił na samego Ghost Rider'a piszcie w komentarzach :] Gwiazdeczki również mile widziane do zobaczenia w kolejnym rozdziale ! Trzymajcie się :D
CZYTASZ
But... I knew Him - Bucky Barnes
Fanfiction✘Jesteś słaby. A twój prestiż perfekcyjnego zabójcy przeminął. Myślisz, że Hydra była piekłem? Zabawne. To był jedynie przedsmak tego, co cię czeka. ✘ Ważne! Odpowiadanie jest w trakcie korekty, więc proszę nie spamić poprawami. Dzięki :3