31

56K 2.8K 97
                                    

*Jason
Nie mogłem słuchać wyjaśnień Samanthy. To i tak nie miało już żadnego znaczenia. Musiałem stamtąd uciec. Inaczej zabiłbym gnoja. Wiedziałem, że nie można mu ufać. Jak widać sam też nie powinienem. Trzeba być mega perfidnym, by coś takiego zrobić. Do cholery przyleciałem za nią tutaj by mi wybaczyła. Najwyraźniej nie zasługiwała na to. Nie zasługiwała na mnie. Byłem gotowy zrobić dla niej wszystko. Zabrałem swoją walizkę z przedpokoju i nieoglądając się na nikogo po prostu pojechałem na lotnisko. Te 6 godzin lotu bylo istną męczarnią dla mnie. Miałem ochotę krzyczeć, rozwalić coś albo kogoś. Czułem jak złość we mnie buzuje. Bałem się, że wybuchnę tutaj. Potrzebowałem świeżego powietrza więc modliłem się tylko, by ten durny samolot wylądował szybciej.

Wróciłem do domu Nicka i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jestem żałosny. Nie mam nawet własnego domu, pracy, rodziny ani Samanthy. Zostałem zupełnie sam.
Nie mogłem wysiedzieć w pokoju więc wyszedłem z domu. Nie mam pojęcia dokąd zmierzałem, po prostu szedłem przed siebie potraącając ludzi.  Paliłem papierosa za papierosem licząc, że to chociaż na chwilę ukoi moje nerwy. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem dopóki nie zobaczyłem budynku kina. Tam była nasza pierwsza randka. Nie trudno było dostać się na sam dach. Stanąłem na krawędzi i spojrzałem w dół. Widziałem tylko ciemność. Było już koło pierwszej w nocy. Nawet niebo zdawało się być smutne. Nie widziałem ani jednej gwiazdy. Ciemność. Usiadłem na zimnym dachu i po prostu zacząłem płakać. Samantha mnie złamała. Po raz pierwszy w życiu zacząłem coś czuć. Dopuściłem do siebie prawdziwe uczucia, pozwoliłem sobie kochać i to mnie zniszczyło.  Pozwoliłem, by emocje objęły nade mną kontrolę. Cały czas miałem przed oczami zarozumiały uśmieszek tego dupka.
Siedziałem do rana na tym cholernym dachu.
-Tak myślałem, że tu będziesz. -odezwał się Nick- Dopiero co przyleciałem.
- Zostaw mnie. Chcę być sam.
-Nie chcesz. Tylko ci się tak wydaje.
- Nie wkurzaj mnie, stary.
- Nie musimy rozmawiać. Możemy pomilczec.
- A może po prostu stąd pójdziesz?- wiem, że jestem wredny.
-Nie pójdę. Jason, ty byłeś przy mnie kiedy cierpiałem z powodu Dars. Wyciagnąłe$ mnie z dołka. Teraz moja kolej.
- Jesteś idiotą, wiesz?! Nic by się nie stało gdybyś nie spieprzył wtedy.! To twoja wina! Zniszczyłeś mój związek z Sam.! Zadowolony jesteś? Gdyby nie ty, to dziewczyny w ogóle by nie wyjechały! - darłem się na cały głos. Miałem gdzieś, że możemy mieć przez to kłopoty. Taka była prawda. Wszystkiemu jest winien Nick. Za każdym razem sprzątałem po nim syf, który zostawiał. Darcy strzeliła focha to ja ich godziłem. I po co? Na cholerę ja im pomagałem? Co mi z tego przyszło? Mi nikt nie pomoże. To nie możliwe.
- Jason bardzo mi przykro. I może masz rację, że to moja wina. Ale chce ci pomóc. Jestem ci to winien.
-Po prostu zejdź mi z oczu. Nie będę więcej walczyć za Ciebie. I tak ciesz się, że jeszcze żyjesz. Kupiłem ci czas. Nie ma za co . Teraz wypierdalaj. - widziałem niedowierzanie  w oczach Nicka. Gówno mnie obchodzi czy go zraniłem. On się nie zastanawiał co robi. W tym momencie nic mnie nie obchodziło. Chciałem jedynie wyłączyć swoje uczucia. Jedyne czego pragnąłem to żeby Nowy York, poznanie Samanthy  okazało się tylko cholernym snem. Chce moje życie z Chicago. Było beznadziejne, wiem. Ale przynajmniej nie czułem bólu.

Nie byłem już w stanie mieszkać u Nicka. Za każdym razem kiedy na niego patrzyłem, przypominałem sobie Samanthe. Za każdym razem też chciałem przywalić Nickowi. Dupek cholerny. Musiałem się odciąć od tego wszystkiego. Chciałem zaznać trochę dawnego życia. Wróciłem do domu matki. Nie było jej akurat, więc od razu poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku i próbowałem zasnąć. Zamiast tego byłem jeszcze bardziej wściekły. Podniosłem się i zacząłem rozwalać wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Krzesło po zderzeniu że ścianą się roztrzaskało. Tak samo lampka, komputer i pare innych mebli. Gdy miałem dość już rozwalania swoich rzeczy przeniosłem się do pokoju mamy. Tam zdemolowałem wszystko. Nienawidzę jej. Nienawidzę tej szmaty. Krzyczałem przekleństwa próbując się wyładować. Uderzyłem w końcu  pięścią w lustro. Szkło natychmiast się rozbiło , a moja  dłoń zalała się krwią. Tak samo wygladało teraz moje serce. Zostały z niego tylko okruchy i  odłamki , których nie da się posklejać.
Gdy stałem tak z zakrwawioną ręką , do pokoju weszła mama.
-Jason to ty robisz ?!
- To, na co mam ochotę.
- Wynoś się z mojego domu.
-Nienawidzę Cię . Jesteś zwykłą szmatą! Wszystkie jesteście takie same!- wydarłem się na nią.
-Zabieraj wszystkie swoje rzeczy. Ja już nie mam syna.-powiedziała ze łzami w oczach. Nie wytrzymałem . Podszedłem do niej szybkim krokiem i zdzieliłem z całej siły w twarz. Ona zachwiała sie i upadła.
- Ja nigdy nie miałem matki.-powiedziałem po czym zabrałem swoje rzeczy i opuściłem ten cholerny dom. Nigdy więcej już tam nie wrócę. Do cholery mam 19 lat. Nie potrzebuję rodziny. Dam sobie rade.

Risky BoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz