II

3.4K 269 7
                                    

– Pewnie zdajecie sobie sprawę z tego, że musimy zmienić plany. A przynajmniej część z nich – mówił, patrząc uważnie na twarze pozostałych. Próbował wyczytać z nich najmniejszy choćby ślad zdrajcy.

Wiedział, że kret znajdował się tuż przed nim. Siedział teraz wraz z pozostałymi i doskonale się kamuflował. To drażniło Marcina. Przyszło mu także do głowy, iż musi zacząć blefować. Inaczej policja przestanie czekać na okazję i zrobi nalot na dom pod miastem. Mając to na uwadze, kontynuował:

– Wy czterej zajmiecie się rozprowadzeniem koksu po lokalnych dilerach. Towar dostaniecie od anglika jutro. Prześle wam adres SMS-em. Wszystko ma być ładnie ogarnięte. Wito zajmie się mercami, które nam zalegają. A ja sam ogarnę skok z Brukselą.

– Ale jak to sam? Wystawiasz się, szefie, na pewną klapę! – zaprotestował Wito, a pozostali kiwali głowami, potwierdzając obawy kompana.

– Nie do końca sam. Dogadałem to dziś rano z tamtejszym bossem. Ma ludzi obcykanych w tamtych stronach. Dużo mi to pomoże – wytłumaczył. Na to zerwał się jeden z siedzących, mięśniak o ksywie Rusek:

– Bierzesz ich, bo my się nie nadajemy? To nasz skok! – gotował się.

– Siadaj – odparł spokojnie Marcin, zastanawiając się przy tym, czy oto właśnie nie ujawnił się kapuś. – Nawiązałem współpracę z nimi, bo jest duże ryzyko, a ja mam was zbyt niewielu, żeby pozwolić sobie na straty personalne – wytłumaczył i zakończył spotkanie słowami: – To wszystko, polecenia SMS-ami. Wszystko usuwać od razu po odczytaniu. Możecie iść.

Wstał i sam opuścił gabinet, nie czekając, aż podniosą tyłki.
Swoją drogą wiedział, że prawdziwa burza miała się dopiero rozpętać.

***

Od paru godzin próbowała znaleźć możliwość wydostania się z tego pomieszczenia. Nie miała pomysłu, jak mogłaby tego dokonać. Jedynymi meblami były łóżko, szafka nocna i krzesło.
Na szafce stała mała lampka z czerwonym abażurem i pusta już szklanka. Nie znalazła nic, co pomogłoby otworzyć drzwi.
Czuła się już znacznie lepiej, jeśli chodziło o ranną nogę. Nadal jednak martwiła się o rodzinę. Nie wiedziałam, co myślą o jej zniknięciu ani jak sobie radzą. Ta świadomość strasznie ją martwiła. Wiedziała, iż musi zrobić wszystko, byleby wrócić do braci. Zastanawiała się, czy dziadkowie zawiadomili już policję. W domu nie było telefonu. Musieliby iść dwa kilometry, by któryś z sąsiadów użyczył im swojego aparatu. Oby wezwali pomoc, modliła się o to w duchu. Może ktoś jej pomoże.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk przekręcania klucza w zamku. Wzdrygnęła się, widząc swojego oprawcę. Wszedł do pokoju i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Odruchowo cofnęła się na łóżku w głąb ściany.

– Kim jesteś? Odpowiadaj! – rozkazał, patrząc badawczo.
Nic nie rozumiała. Przecież to ona powinna była pytać, kim on jest i czego od niej chce. Dlaczego ten człowiek wydawał się taki dziwny? Może miał rozdwojenie jaźni i nie pamiętał, że ją przetrzymuje wbrew jej woli? Na wszelki jednak wypadek postanowiła odpowiadać na jego pytania.

– Nazywam się Lila. Liliana Lawa.

Odważyła się spojrzeć mu w twarz. Zdziwiło ją, że był tak przystojny. Miał ciemne, krótkie włosy, wąskie usta i ciemne oczy. Te oczy miały w sobie taki błysk, który mówił, że nie jest dobrym człowiekiem.

– Miałam sprzątać u pana, ale chyba wziął mnie pan za kogoś innego... Proszę pozwolić mi wrócić do domu – nalegała. Nadal stał z tym samym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili zapytał:

– Z kim mieszkasz?

– Z braćmi i dziadkami – odparła zgodnie z prawdą. – Moi bracia są jeszcze mali, dziadkowie nie poradzą sobie beze mnie, są starsi, schorowani, muszę wrócić – tłumaczyła bezwiednie, roniąc łzy.

Ręką dał znać, żeby skończyła. Złapał za klamkę i wyszedł. Zszokowana nagłym końcem rozmowy oparła się plecami o ścianę i opadła z sił. Nic nie rozumiała. Dlaczego ten człowiek był taki dziwny?

***

– To jest myśl! – szeptał sam do siebie, wyciągając z szafy walizkę i pakując rzeczy z szuflad komody.
Właśnie wpadł na genialny plan swojej nowej kryjówki. Wszyscy, łącznie z policją, znali jego zamiłowanie do luksusu i dużych powierzchni. Tymczasem on chciał się zamelinować wśród pary starców i dwójki dzieciaków w jakiejś zapadłej dziurze. Wieś z dala od epicentrum ostatnich wydarzeń. Żaden hotel nie dałby mu takiego azylu jak ta chata. Nikt na to nie wpadnie. Wiedział, że jeśli policja nie da się zwieść temu, co przekazał pracownikom, wpadliby do posiadłości lada dzień. Nie było czasu.

– Ta dziewczyna jednak się do czegoś przyda – mamrotał pod nosem w wyraźnie lepszym nastroju. Skończył pakowanie i zapalił papierosa, mocno zaciągnął się nim.

Odcienie SzmaragduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz