Rozdział 7

2.2K 168 23
                                    

Stała przed lustrem i rękoma wygładzała fałdy sukni.
W odbiciu zwierciadła prezentował się idealnie dopasowany gorset, który opinał się na biuście i ściągany był delikatnym sznureczkiem pereł.
Długą, śnieżnobiałą spódnicę w całości pokrywała ręcznie wykonywana koronka. Delikatne brylanciki umiejscowione w dolnej części mieniły się tysiącem odcieni. Całość pasowała do niewinnej urody Liliany znakomicie.

Dziewczyna ze wzruszeniem patrzyła w lustro. Chociaż nie miała na przygotowania zbyt wiele czasu, to i tak była zadowolona. Przeciągnęła szczotką po kasztanowych lokach i wzięła głęboki wdech.
Drzwi hotelowego pokoju otworzyły się i do środka wszedł Marcin. Ujrzawszy ukochaną nie mógł opanować podziwu.

- Powinnaś być modelką! - gwizdnął z aprobatą.

- Nie powinieneś mnie oglądać przed ślubem... - zignorowała komplement przysiadając na dużym łóżku.

- Słucham? - Stanął plecami do lustra.

- Jest taki przesąd...

- Wierzysz w takie pierdoły? - skrzywił się lekko. Podsunął sobie zdobiony ornamentami fotel i siadając rozpiął marynarkę - Gdzie Tamara? Zostawiła cię samą?

- Pomogła mi z makijażem, a potem poszła gdzieś zadzwonić - Odparła Liliana splatając palce.

Marcin patrzył na kobietę jakby pierwszy raz dostrzegł jej urodę. Błyszczały mu oczy, gdy lustrował ją z góry na dół.
Wyciągnął ręce i ujął jej dłonie.

- Denerwujesz się? - zapytał.

- Troszkę. A ty?

- Ja też - odparł delikatnie się uśmiechając.

- Wyglądasz na opanowanego - zauważyła Liliana z podziwem.

- Na zewnątrz. W środku dygoczę jak w febrze. Pierwszy raz się chajtam... - odparł zgodnie z prawdą.

- A jeśli źle robimy? Może będziemy tego żałować?

- Jeśli nie spróbujemy, to się nie przekonamy - ścisnął pokrzepiająco trzymane dłonie ukochanej.

- Kocham cię, Marcin! - powiedziała jednym tchem.

- Wiem. Inaczej nie zgodziła byś się na ten krok.

- Przyznajesz, że to szaleństwo? - uśmiechnęła się Liliana.

- Cała nasza historia jest szaleństwem. - odparł i wstał puszczając dłonie kobiety - Musimy iść. Już czas.

***

Nerwowym ruchem wystukała numer telefonu i czekała na sygnał połączenia. Paliła już drugiego papierosa pod rząd i nadal nie potrafiła się uspokoić.

- No co tam? - usłyszała w końcu.

- Musisz mi pomóc. Narozrabiałam! - rzuciła piskliwym głosem w słuchawkę.

- Kobieto, wiesz ile ja mam na głowie? Zabawiam dwoje gówniarzy i przygłuchego starca. A muszę jeszcze kwiaty odebrać!

- Jeśli mi nie pomożesz do żadnego ślubu nie dojdzie! - przerwała męskie rozterki.

- Co się stało? Nie mów mi, że ta panna znowu strzela fochem. Albo, że Marcin jej nie przekonał... niee.. - Wito jęknął w słuchawkę zdezorientowany.

- Nie, nie chodzi o to. Z nimi wszystko ok. Tylko problem w tym, że coś im grozi... - denerwowała się tłumacząc Tamara.

- Nie gadaj... Kurwa mać!

Odcienie SzmaragduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz