Kraina łez jest pełna tajemnic [2/3]

1.2K 72 15
                                    

,,Nasiona są niewidoczne. Śpią ukryte w ziemi [...] Nasiona baobabów zaatakowały glebę planety. A jeśli zabrać się za późno za baobab, to już nigdy nie można się go pozbyć. Rozpycha się na całej planecie. Przebija się korzeniami. A gdy baobabów jest za dużo, a planeta jest za mała, to rozpada się ona na kawałki." *

Astrid wyciągnęła bardzo ostrożnie dłonie przed siebie, mając nadzieję, że gad nie rzuci się na nią z zębami. Smok mruknął i wyostrzył wzrok, wlepiając w nią żółte ślepia. Dziewczyna poczuła jak po plecach przechodzi jej dreszcz. Rzuciła szybkie spojrzenie za siebie, zauważając zamknięte kraty i stojącą za nimi Jorun. Nagle dotarło do niej, że to wszystko gra. Od początku to była gra. Brunetka dowiedziała się o słabościach przeciwniczki i zamierzała ją raz na zawsze zlikwidować i to bronią doskonałą – za pomocą groźnego smoka, tak by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Blondynka powstrzymała się od podbiegnięcia do dziewczyny i powiedzenia jej tego o czym przez cały czas myślała, to tylko pogorszyłoby jej sytuację.
— Dobry smoczek — zwróciła się do ciemnozielonej bestii, która popatrzyła na nią niespokojnie. Jej dłonie znalazły się bardzo blisko jego pyska. Miała nadzieję, że uda jej się go ujarzmić i zmusić do posłuszeństwa, lecz była zbyt pewna siebie. Dotknęła łusek Koszmara i w tym samym momencie stanął w płomieniach, paląc jej delikatną skórę. Odskoczyła, czując jak spod powiek wypływają jej łzy. Spojrzała na dłonie. Powstały na nich zaczerwienienia i bąble. Wytarła jednak szybko słoną ciecz z policzków i ponownie stanęła naprzeciw smoka. Dmuchnął w nią płomieniem, jednak sprawnie ominęła pocisk.
— Wiem, że mnie nie lubisz, ale może czas się zaprzyjaźnić? — powiedziała cicho. Smok nie był jednak zainteresowany. Ani się obejrzała, kiedy leżała na ziemi, czując w ustach metaliczny smak krwi. Brzuch rozsadzał jej ból, dopiero gdy go dotknęła zauważyła trzy otwarte rany. Wstała na chwiejnych nogach, próbując wytrzymać z bólem. Smok szybko zareagował popychając ją na ziemię. Podciął jej nogi ogonem i przyglądał jej się z uwagą, kiedy zerwała się na nogi i dopadła krat. Wyciągnęła zakrwawioną, oparzoną dłoń w stronę Jorun, która tylko odsunęła się krok w tył.
— Pomóż mi Jorun, błagam! — krzyknęła, czując na plecach oddech smokach. — BŁAGAM!
— Niech żyje nowa dziewczyna Czkawki — zaśmiała się tylko i odeszła.
— POMOCY! — krzyknęła Astrid, próbując unieść kraty. Były jednak zbyt ciężkie, a ona zbyt słaba. Koszmar Ponocnik stanął za nią i złapał ją w pysk, po czym odrzucił od krat, choć próbowała przy nich pozostać, trzymając się kurczowo. Jej przerażony wzrok spoczął na pysku smoka.
— Pomocy — wyszeptała bardzo cicho. Później powieki stały się coraz cięższe, aż w końcu opadły.

Eret przelatywał właśnie z Czaszkochrupem i Arlie nad areną, kiedy oboje spostrzegli wściekłego Koszmara, krążącego wokół jakiejś dziewczyny. Musiał podlecieć ciut bliżej by spostrzec przyjaciółkę. Wylądował przy kratach prowadzących na arenę.
— ASTRID! — krzyknął, jednak nie otrzymał ani odpowiedzi ani najmniejszego ruchu ze strony dziewczyny. Szybko popatrzyła na Arlie.
— Musisz znaleźć jeźdźców i Czkawkę. Natychmiast. Leć!
— Ale przecież ja...
— Ja tam wejdę i czymś go zajmę, leć! — wydał jej polecenie. Dziewczyna niepewnie wsiadła na smoka i ruszyła. Czaszkochrup zrobił za nią resztę. Ona złapała się mocno siodła by nie spaść.
Eret tymczasem uniósł kraty w górę i wszedł do środka. Smok nie zwrócił jednak na niego uwagi. Sam wiele uczynić nie mógł, ale musiał choć na chwilę zająć gada, by odciągnąć go od dziewczyny. Kiedyś łapał potężniejsze, zauważył. Podniósł z ziemi kamień i rzucił go w kierunku Burzy. Smok spojrzał na niego i podszedł bliżej, wciąż jednak obserwując leżącą na ziemi blondynkę, jakby bronił jej. Eret stanowił dla niego pewne zagrożenie. Tak jak kolejni jeźdźcy, którzy naraz zjawili się w Akademii. Sączysmark wzdrygnął się, ale odważnie wszedł do środka.
— Idę po nią — rzucił Czkawka i wyszedł naprzeciw. W porę powstrzymał go jednak Eret, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Odwrócimy jego uwagę. Może być w naprawdę złym stanie, nie reaguje — powiedział smutno czarnowłosy i pobiegł w przeciwną od dziewczyny stronę. Jeźdźcy w mig pojęli co robi i rozbiegli się, hałasując przy tym i dezorientując smoka. Tymczasem Czkawka przebiegł szybko odległość jaka dzieliła go z Astrid i padł na kolana.
— Już jestem — wyszeptał przez zaciśnięte gardło i wziął dziewczynę na ręce z jak największą delikatnością. Jej ubrania ubrudzone było krwią, brzuch naznaczony był trzema szramami, przez które mogło już wdać się zakażenie. Twarz też nie wyglądała najlepiej. Zapłakał cicho, nareszcie dostrzegając do czego dopuścił. Szybko skierował się do wyjścia. Z każdym krokiem czuł jak ciepła ciecz brudzi jego koszulę i jak drobne kropelki skapują na ziemię.
— Szczerbatek — zwrócił się do smoka, który popatrzył ze smutkiem na jeźdźca, nie interweniując bez jego rozkazu. Teraz jednak wiedział o co chodzi. Rozglądnął się po arenie, nie chcąc uszkodzić któregoś z jeźdźców. Będąc pewnym, że smok jest w zasięgu jego strzału, puścił w jego stronę plazmę. Potężny gad padł na ziemię, mrucząc cicho, później jego powieki zamknęły się już na zawsze. Tego jednak Czkawka już nie widział, z jednej strony był to dla niego widok straszny, z drugiej chciał jak najszybciej doprowadzić dziewczynę do domu. Cały czas trzymał się nadziei, nadziei, która nie pozwoliła mu na więcej łez.

the greatest gift is love || hiccstridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz