— Na pewno sobie poradzisz? — zapytał po raz kolejny Czkawka, patrząc poważnie na swoją żonę, która stała w kuchni, opierając się o blat stołu. Astrid uśmiechnęła się, choć mężczyzna wbrew jej pewności nie odpowiedział jej tym samym.
— Przestań się martwić. Nie będę przecież sama. Wokół kręci się mnóstwo wikingów, na pewno ktoś cię zawiadomi — próbowała go uspokoić. Od tygodnia codziennie przeprowadzali tę samą rozmowę, a on codziennie bał się tak samo. Nieuchronnie zbliżał się dzień porodu, na który z utęsknieniem czekali, jednak z drugiej strony potwornie się go obawiali. Szczególnie Czkawka, który, wychodząc do pracy czuł się okropnie. Wolałby siedzieć przy Astrid i w razie czego jej pomóc, mógł jednak jedynie czekać, aż ktoś go zawiadomi. Modlił się do bogów, by wszystko zaczęło się, gdy on będzie w domu. I tu już chodziło tylko i wyłącznie o bezpieczeństwo Astrid i dziecka. Ich pierwszego dziecka.
— Możliwe, ale jednak wolałbym zostać. Mam jakieś dziwne przeczucie-
— Czkawka, przestań. Ty cały czas masz to swoje przeczucie. Wszystko będzie dobrze — powiedziała spokojnie i podeszła do niego wolno. Większość codziennych czynności sprawiały jej trudności, nawet chodzenie. Czuła ból w kręgosłupie, a jej stopy puchły coraz bardziej. Wszystko przez dodatkowe obciążenie, którego miała nadzieję szybko się pozbyć.
— Tylko obiecaj, że kogoś zawołasz — zwrócił się do niej i objął ją w pasie.
— Obiecuję — wyszeptała, po czym pocałowała go na pożegnanie. Gdy zniknął jej z oczu, usiadła na ulubionym fotelu. Mogłaby robić coś bardziej produktywnego, jednak nie miała na nic siły. Co więcej miała dość ciąży. Wszystko w tym stanie ją ograniczało. Często wybuchała z tego powodu gniewem, prawie zawsze skierowanym w stronę Czkawki, jednak musiała przyznać, że dosyć dzielnie to znosił.
— Widzisz maleństwo jakiego masz tatusia. Chyba bardziej się stresuje niż ja sama — zaśmiała się po czym wstała z niewielkim problemem. Od dwóch miesięcy prawie nic nie robiła w ich wspólnym domu, dlatego weszła powoli do dobrze uprzątniętej kuchni. Miała ochotę na coś do jedzenia. Do końca nie wiedziała na co, ale miała dużo czasu, by to przemyśleć. Lub nie.
Nagle poczuła mocniejszy skurcz. Do tej pory przyzwyczaiła się do tych zwyczajnych, miewała je kilkakrotnie i o ile przy pierwszym razie, to przy każdym następnym już się nie bała. Teraz to było zupełnie coś innego. O wiele gorszego. Jedną dłonią złapała się na brzuch, a drugą zacisnęła na blacie stołu. Wstrzymała oddech, kiedy poczuła ciecz, spływającą jej po nogach.
— Cholera, nie teraz — wysapała, próbując się uspokoić. Musi kogoś zawołać, ten ktoś zawoła Czkawkę, a on już będzie wiedział co robić. Nie potrafiła jednak nawet zrobić kroku. Strach sparaliżował ją bardziej niż myślała. Krzyknęła z bólu, mając nadzieję, że ktoś ją usłyszy. W oczach poczuła łzy. Nie spodziewała się tego akurat w tym momencie, jednak teraz musiała być dzielna. Wyprostowała się wolno i zrobiła kilka maleńkich kroczków w stronę drzwi, cały czas czegoś się trzymając. Nagle do jej domu wpadł Sączysmark. Tak po prostu, z uśmiechem na ustach, niosąc pod pachą jakiś dziennik. Oniemiał, gdy tylko ją zobaczył.
— Wszystko dobrze Astrid? — zapytał głupio, a Astrid popatrzyła na niego morderczym spojrzeniem.
— Co miałoby być dobrze?! Ja tu rodzę, barani łbie! — krzyknęła, zaciskając nagle powieki, czując kolejną falę bólu.
— Mogę ci jakoś pomóc?
— Jeśli wiesz coś o porodzie to jasne — powiedziała ironicznie, ale na początku nie zrozumiał. — Powiedz Czkawce. Po drodze możesz też wpaść do Valki i mojej matki — odparła nieco słabiej. Nie miała siły wszystkiego mu teraz tłumaczyć.
CZYTASZ
the greatest gift is love || hiccstrid
FanfictionJedyna, prawdziwa, bezkresna miłość. O tym chciałam zawsze pisać, gdy myślałam o Czkawce i Astrid. To dlatego powstała ta książka - aby zebrać multum pomysłów i przedstawić je czytelnikom. Jest dla Was. Zachęcam do czytania. Myślę, że każdy znajdzie...