Zawsze stanę przy Tobie

2.1K 73 40
                                    

Kontynuacja "Zawsze będę cię kochać"

Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek pojawi się coś lub ktoś kto zdoła oddzielić od niego Astrid, a wystarczyła zaledwie jedna noc, by całe lata przyjaźni zaufania tak po prostu przepadły, rozsypały się niczym szkło na zimnej podłodze. Nie miał na to wpływu, nie mógł cofnąć czasu ani zaplanować losu tak, by to ominąć. Tak miało być i tak się stało, a on miał teraz tylko jedno zadanie, jeden cel: odzyskać miłość. Odratować ją z sideł ciemności i cierpienia, wyrwać ją z ramion bólu i nienawiści do samego siebie. Chciał osiągnąć to krok po kroku. Wierzył, że w końcu jego starania przyniosą oczekiwany efekt, że w końcu wszystko się ułoży. W końcu miał serce, które kochało i duszę, która podtrzymywała nadzieję... i Astrid, która była jego światem.

Zapukał cicho do drzwi. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił wolno powietrze. Wokół trwała nieprzerwana cisza, tylko deszcz bębnił delikatnie w dach domu. Szum wiatru wdarł się w jego umysł i niemal nie usłyszał cichego „Proszę" przenikającego przez drzwi. Odetchnął znów i położył dłoń na klamce, by po sekundzie nacisnąć ją w dół. Do jego uszu dobiegło ciche skrzypnięcie. Zrobił trzy kroki i znalazł się w środku. Odwrócił się by zamknąć drzwi, a następnie stanął opierając się o nie i patrząc na nią. Leżała oparta o wezgłowie łóżka i czytała książkę, którą jej podarował zaledwie kilka godzin temu. Zauważywszy go odłożyła ją na półkę, na której stała wypalona do połowy świeca, jako jedyna dawała choć trochę światła w pomieszczeniu. Zauważył na twarzy dziewczyny strach i miał się cofnąć, ale nie chciał za nic stąd wychodzić. Mógł patrzeć na nią nawet z takiej odległości. Była taka piękna. Miała na sobie długą, nocną koszulę i warkocza opuszczonego na lewe ramię. Na szyi delikatnie błyszczał naszyjnik, które jej podarował dwa dni temu na kolejną rocznicę. Nie ściągała go i to już był krok w przód. Patrzył teraz nie na nią, a w jej oczy. Widział w nich niepewność, przez którą próbowała przebić się miłość. Cała ta sytuacja przypominała mu jakby niemą rozmowę z jej sercem, bo doskonale wiedział, że nadal go kochała.
- Witaj Milady - jego szept przerwał ciszę pomiędzy nimi i zawładnął jej sercem, które przyspieszyło swój bieg. Wtedy zrobił dwa pierwsze kroki w jej stronę. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, mimowolnie podkuliła stopy pod siebie. Chciał się cofnąć ale wtedy usłyszał jej cichy głosik:
- Nie rób tego. - Więc został. Stał. Patrzył na nią.
- Jeśli nie jesteś gotowa, albo nie chcesz nie musimy tego dzisiaj robić - zwrócił się do niej wciąż patrząc jej w oczy, chcąc przekazać krztę spokoju.
- Nie, nie odchodź - wyszeptała i skinęła na niego głową, by usiadł obok niej. Postanowił spełnić jej prośbę i podszedł bliżej. Usiadł na skraju łóżka. Następnie zrzucił z siebie ciepłe futro i odpiął protezę, by mu nie przeszkadzała. Wtedy odetchnął cicho, uniósł delikatnie futro, którym była przykryta i wsunął się obok. Oparł się na prawym łokciu i musnął delikatnie jej policzek ustami, a ona odwróciła głowę w jego stronę i ułożyła się na poduszce twarzą w jego stronę. Patrzyli sobie w oczy nie czując ani krzty zmęczenia. Jego szmaragdowe oczy błagały ją, by przysunęła się bliżej. Sam nie wykonał żadnego ruchu. Jej błękitne spojrzenie przewiercało mu serce, a różowe usta aż prosiły o pocałunek. Po bardzo długiej chwili zawieszenie przybliżyła się do niego, czując narastającą tęsknotę. Złączyli swoje usta w jedną całość, czując przepływającą energię. Mruknęła cicho, ale za nic nie chciała przerwać. Za bardzo tego pragnęła, za długo czekała. Sekundy mknęły nieprzerwanie, a ich świat stał w miejscu. Nie było już ciemności... była nadzieja... Taka nikła, taka słaba, ale była i próbowała przecisnąć się przez ścianę bólu... Czuli to, czuli całym sobą. Nawet kiedy skończyli, mieli wrażenie, że nadal związani są przez niewidzialną nić, której nie przerwie nic na świecie.
Czkawka dotknął jej ust jakby nie mógł uwierzyć w to co stało się zaledwie kilka sekund wcześniej. Ale ona tu była, prawdziwa. Położyła głowę na jego torsie i zamknęła oczy, nie al natychmiast zasypiając, ale tak naprawdę rozpamiętywała ten pocałunek, który stał się początkiem budowania od nowa życia, które miało być przecież lepsze. Obiecał jej, obiecał, że zostanie, a ona mu wierzyła. Tak jak w to, że ją kocha. Bo to okazał. Nie raz, nie dwa. Żył tym, a ona żyła nim.
Westchnął i z uśmiechem zamknął oczy, zasypiając. Objął ją szczelniej i czując jej ciepło, zburzył mury cierpienia. Otworzył drogę promykowi nadziei, który zagościł w jej ciepłym sercu i już tak pozostał, nie oddzielając się od niej. Tej nocy poczuł niewyobrażalny spokój i spokojnie śnił o dwójce młodych ludzi spacerujących plażą w czasie zachodu słońca.

the greatest gift is love || hiccstridOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz