- Alice, musisz spojrzeć - odwróciłem dziewczynę w kierunku stołu, jednak ona dalej miała zamknięte oczy. Prosiłem, a nawet błagałem o ich otworzenie, a ona wciąż kręciła głową na „nie" coraz mocniej zaciskając powieki.
- Alice, do cholery! Nie zachowuj się jak bachor - nie wytrzymałem. Krzyknąłem na nią, samemu się dziwiąc, że mój głos potrafił brzmieć tak wściekłe. Odsunęła się ode mnie. Była przerażona.
I to przeze mnie.
Warknąłem pod nosem kilka przekleństw skierowanych tylko w moją stronę. Dziewczyna w luźnej sukience w końcu zwróciła swój wzrok na ciało kobiety. Z jej ust wydostały się tylko ciche słowa „To nie moja matka".
Obróciła się i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia. Stałem przez chwile jakby wrastając w podłogę. Nie mogłem sam sobie uwierzyć, że podniosłem głos na moją Alice - kobietę, w której byłem szaleńczo zakochany, a na dodatek pod sercem nosiła moje dziecko. Na dodatek, jak największy na świecie cham zrobiłem to w momencie w którym zobaczyła zwłoki swojego ukochanego ojca, kiedy miała złamane serce ja rozerwałem je jeszcze bardziej.
Powiedzieć, że dręczyły mnie wyrzuty sumienia to mało. Czułem się przez nie zgnieciony, jakby wyciskały życiodajne powietrze z moich płuc. Starałem się jak najszybciej dostać się do swojego auta po drodze wypatrując ciemnych włosów Alice. W aucie odnalazłem salbutamol, który już po chwili został wciągnięty do moich płuc.
Musiałem odetchnąć. Przez kilkanaście minut siedziałem na przednim siedzeniu marnując czas na normowanie oddechu. Nie ja byłem ważny tylko kobieta, którą kochałem. W końcu zebrałem się w sobie i odpaliłem samochód. Gnałem przez ulicę miasta, aby jak najszybciej znaleźć się przy niej. Nie miałem nawet pewności czy daje sobie psychicznie rade. Nie wiedziałem gdzie jest.
Odnalazłem miejsce parkingowe zaraz pod wejściem do jej klatki schodowej. W jej oknach nie było światła mimo ciemności na zewnątrz, jednak musiałem sprawdzić czy jej tam nie ma.
- Alice, otwórz mi - jęknąłem, po raz n-ty wciskając dzwonek przy jej drzwiach. Słyszałem jego dźwięk, jednak mimo to uderzałem pięścią w drewnianą powłokę.
- Alice, martwię się - powiedziałem głośniej, przyspieszając odbijanie się kostek od drzwi.
- Zaraz wezwę policję - usłyszałem za sobą. W drzwiach naprzeciwko stał chłopak, może dwudziestoletni, w samych bokserkach z lekko zasypanymi oczami. - Wypieprzaj stąd bo zadzwonię po gliny.
- Była tu?
- Ta laska? - kiwnął głową w stronę mieszkania Alice i oparł się o framugę drzwi. - Wyszła z pić minut przed Twoim przyjściem. A teraz już wypierdalaj - westchnął, a ja zacząłem zbiegać po schodach.
W aucie zacząłem rozmyślać, gdzie może się podziewać Alice. Nie miała żadnych znajomych, bary i temu podobne odrzuciłem. W końcu została mi tylko jej matka. Nie miałem pojęcia jaki jest jej adresy, dlatego podjechałem pod szpital w którym pracowałem i udałem się do pokoju lekarskiego. Na szczęście nikogo w nim nie było, dlatego szybko w bazie danych odszukałem Dorothy.
Godzina drogi jaką musiałem pokonać, aby w końcu stanąć pod domem rodzinnym Alice była męczarnią. Moje dłonie pociły się z nerwów na tyle, że nie chciały utrzymać się na kierownicy, nie mówiąc już o telefonie, w którym cały czas wybierałem numer dziewczyny. Jedyne co otrzymywałem to „cześć tu Alice. Niestety nie mogę teraz odebrać, ale możesz zostawić wiadomość".
W końcu stanąłem pod białym domem. Dzwoniłem kilkukrotnie do drzwi, jednak odpowiadała mi cisza. Już chciałem odjechać, dość zawiedziony i przerażony tym co mogło się dziać z dziewczyną, kiedy wychyliła się Pani Dorothy. Zapłakana Pani Dorothy.
Co to za bunt? :c
Może chociaż te piętnaście gwiazdeczek?
CZYTASZ
Doctor Styles | h.s.
Fiksi PenggemarAlice przeżywa prawdziwy koszmar. Jeden wieczór sprawia, że nie ma ochoty kogokolwiek znać i traci zaufanie do wszystkich. Harry spróbuje jej pomóc. #101 w Fanfiction <3