Alice obudziła się dopiero o dziewiątej. A raczej została obudzona, dlatego że Brin na nią wskoczyła, kiedy bawiliśmy się w gonianego. Mimo to dziewczyna była zadowolona i wyspana, więc już po chwili, w której się ubierała, siedzieliśmy w kuchni. Dokładniej ja siedziałem z Brinley przy blacie i oglądaliśmy jak blondynka przygotowuje śniadanie.
- Cześć wszystkim - dotarł do mnie głos Louis'a. Brinley od razu zeszła z krzesełka i podbiegła w jego kierunku, rzucając się na jego nogi.
- Na rączki - pisnęła, kiedy nie reagował na jej wyciągnięte w górę ręce. Szatyn przyglądał się zamiast tego krzątającej Alice, z dość smutną miną. Roztrzepał włoski Brin i usiadł na wolnym miejscu obok.
- Coś Ty taki blady, Lou? Wszystko z Tobą okej?
- To tylko kac - uśmiechnął się lekko w kierunku Alice, która zerkała na niego zmartwiona znad garnków.
- Nie wyglądasz tak na kacu i nie masz go po piwie, nie oszukasz mnie - wskazała na niego niby groźnie palcem.
- Nie męcz mnie, Alice. I Ty też się odczep, Brinley - warknął w kierunku dziewczynki, która ciągnęła go za nogawkę. Mała od razu zaczęła płakać i pobiegła do swojej mamy, a Louis oparł głowę na rusztowaniu złożonym ze swoich rąk.
- Mógłbyś się inaczej odzywać do nich? Odrobina szacunku by się przydała.
- A mógłbyś się odpierdolić? - spojrzał na mnie spod byka, jednak dosłownie sekundę później zsunął się z krzesła jak kukiełka. Alice pisnęła, zapewne przez nieprzyjemny odgłos upadania na podłogę, a ja od razu rzuciłem się w kierunku chłopaka, chcąc uchronić jego głowę przed zderzeniem z drewnianą posadzką.
- Co się stało? - spanikowana dziewczyna przyklękła tuż obok mnie.
- Spokojnie, Kochanie - posłałem jej delikatny uśmiech. - Przysuń się tu i połóż jego głowę na kolanach. Tylko mi tu nie zjedź - uszczypnąłem lekko jej bok i sam uniosłem nogi Louis'a.
- Zadzwonić po karetkę? - blondynka spojrzała na mnie z zapłakanymi oczami.
- Pamiętasz, że jestem lekarzem? Może serio się wczoraj zapił, jeśli będzie trzeba to zadzwonimy ale na razie mam wszystko pod kontrolą.
Dziewczyna pokiwała lekko głową i zaczęła smyrać palcami zarośnięty policzek szatyna. Brin zerkała na nas zaciekawiona przytulając króliczka, którego dostała ode mnie. Louis już po chwili zaczął otwierać oczy i rozglądać się zamglonym oczami po pomieszczeniu.
- Czemu mnie straszysz, Lou? - sapnęła Alice i ucałowała lekko jego czoło. Zazdrość od razu przepełniła moje ciało, jednak starałem się to opanować.
- Nic się nie stało - złożył pocałunek na dłoni Alice i podniósł się powoli do siadu. Zerknął na mnie z przepraszającą miną.- Harry? Pojedziemy do szpitala?
- Nie panikuj, Alice. Jestem po prostu zmęczony.
- Harry... - spojrzała na mnie błagalnie.
- Ubierz się, Louis - westchnąłem i podniosłem się na nogi, wyciągając dłoń w jego stronę. - Szybko to załatwimy.
Chłopak dźwignął swoje ciało z moją pomocą i powoli przeszedł do swojego pokoju. Alice wtuliła się w moje ciało i podziękowała mi długim pocałunkiem.
- Robię to tylko dla Ciebie - złapałem jej policzki w dłonie i ucałowałem czoło. - Zostań z Brinley w domu i się nie zamartwiaj, wszystko jest dobrze.
Kilka minut później odpalałem silnik w swoim samochodzie. Chłopak siedział z głową opartą o szyje i z zamkniętymi oczami, a ja spokojnie kierowałem się do szpitala, w którym pracowałem.
- Nie musisz nigdzie jechać, wiem co mi jest - powiedział, biorąc głęboki oddech. Spojrzałem na niego z lekko uniesioną brwią, chcąc trochę więcej szczegółów. - Mam raka.
CZYTASZ
Doctor Styles | h.s.
FanficAlice przeżywa prawdziwy koszmar. Jeden wieczór sprawia, że nie ma ochoty kogokolwiek znać i traci zaufanie do wszystkich. Harry spróbuje jej pomóc. #101 w Fanfiction <3