2.9

2.4K 132 16
                                    

Brinley obudziła się chwile później, jednak była dość marudna. Nie chciała opuścić Alice na krok, wolała być cały czas noszona i przytulana. Kiedy dziewczyna chciała mi ją przekazać, żeby przygotować jej coś do jedzenia, zaczęła głośno płakać i wyrywać się z moich ramion. Skończyło się tak, że Alice siedziała przy blacie, pozwalając Brin na tulenie się i odpoczywanie, a ja wykonywałem polecenia Alice, przygotowując zupę pomidorową. Dziewczyna co jakiś czas sięgała po przyprawy, które były w zasięgu jej ręki, i dorzucała je do garnka.

- Harry, krój to drobniej - jęknęła, kiedy kroiłem marchewkę.

- Jak mam to kroić drobniej? - przewróciłem oczami.

- Będzie się gotować pół roku, a ona już długo nie jadła.

- To sama to rób - wytknąłem na krótko język i wróciłem do katowania marchewki. Zdecydowanie nie nadawałem się do kuchni.

- Co on tu nadal robi? - dosłownie z nikąd w mieszkaniu pojawił się Louis.

- Louis, nie zaczynaj. Proszę - Alice spojrzała na niego trochę błagalnie. On tylko pokręcił głową i położył na blacie siatkę.

- Cześć, Bąblu - stanął obok Alice i pogłaskał Brin po policzku. - Jak się czujecie?

- Mała dalej niezbyt, ale to chyb widać.

- Potrzebujemy Cię jutro w kuchni i to tak mocno. Pamiętasz, że mamy tą imprezę?

- Nie ma opcji, żeby Alice ruszała się z domu. Jest chora - odpowiedziałem zanim dziewczyna zdążyła się odezwać.

- Nie pytałem się Ciebie, debilu - warknął w moją stronę. Przewróciłem oczami i zamieszałem w garnku, żeby dodatkowo niczego nie przypalić.

- Pogadam z mamą, czy zajmie się Brin... Chcesz pojechać do babci, Aniołku? - dziewczyna pogłaskała małą po włoskach, a ta tylko pokręciła główką na nie.

- Mam jutro wolne. Mogę się nią zająć ile będzie trzeba - usiadłem na wysokim krześle obok Alice.

- Sam widzisz jak bardzo jest teraz marudna - dziewczyna westchnęła, a Louis prychnął.

- Jakoś sobie poradzimy. Po co masz ją gdziekolwiek wozić, mogę tu przyjechać z samego rana, być na tyle, ile będzie trzeba. Daj mi się zająć moją córką.

Alice tylko nieznacznie skinęła głową, jakby nie była pewna, czy dobrze robi. Następnego dnia z samego rana podjechałem ponownie pod restauracje. W kwiaciarni zaopatrzyłem się w ładny bukiet jasnoróżowych tulipanów dla Alice i mały bukiecik białych goździków dla Brin. Tym razem drzwi do mieszkania były zamknięte, a otworzyła mi je Alice. Na jej biodrze siedziała Brin, bawiąc się króliczkiem, którego kilka dni wcześniej ode mnie dostała.

- Dobrze, że już jesteś - blondynka uśmiechnęła się do mnie ślicznie i wpuściła mnie do mieszkania. Na szczęście Louis'a już nie było i mogłem przeżyć ten dzień bez jego zbędnych komentarzy.

- Też się cieszę, że Was widzę - wyciągnąłem zza siebie oba bukiety.

- Oh - Alice tylko westchnęła, a uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. -Dziękuje, Harry... Są śliczne - położyła dłoń na moim ramieniu, a jej usta delikatnie dotknęły mojego policzka. Objąłem ją delikatnie obiema rękoma, uważając na Brinley. Złożyłem czułe całusy na czołach dziewczyn.

- Nie ma za co, Kochanie - złapałem na chwile kontakt wzrokowy z Alice. Przerwała go, kiedy tylko trochę się pochyliłem, chcąc złożyć całusa na jej ustach. Odsunęła się na dwa kroki.

- Jakby coś się działo to będę na dole. Raczej nie dzwoń, bo nie słyszę telefonu, kiedy te wszystkie gary stukają. Postaram się wrócić jak najszybciej - tłumaczyła się.

- Spokojnie. Poradzimy sobie przecież, możesz spokojnie pracować i się nie spieszyć - wziąłem z jej ramion brunetkę, która przywitała się ze mną uroczym przytulasem.

- Kocham Cię, Aniołku. Bądź grzeczna - Alice ucałowała szybko Brin i wyszła z mieszkania.

- Pobawisz się ze mną, Harry? - Brinley zapytała, trochę niewyraźnie. Wolałbym, żeby powiedziała "tato", jednak musiałem jak widać na to jeszcze trochę zaczekać.

Większość dnia bawiłem się z dziewczynką, przez co, kiedy tylko ją ułożyłem do łóżeczka w pokoju, który dzieliła z Alice, usnąłem na fotelu, który stał w rogu.

- Harry - ze snu wybudził mnie cichy głos Alice. - Połóż się do łóżka.

Bez najmniejszego zastanowienia ściągnąłem z siebie koszulkę i zakopałem się pod kołdrą. Czułem, jak materac ugina się po drugiej stronie i już po chwili ciepłe ciało Alice znajduje się obok mnie. Od razu zarzuciłem rękę na jej talie i przyciągnąłem do siebie, żeby wtulić nos w jej pachnące włosy i ponownie odpłynąć w krainę Morfeusza.

Doctor Styles | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz