2.8

2.3K 124 8
                                    

Harry
Byłem zmuszony praktycznie biec przez korytarz przez komplikacje przy porodzie jednej z moich pacjentek. Słyszałem jej krzyki już przy wejściu na oddział, a po telefonie od panikującej położnej wiedziałem, że jest na prawdę źle. Oczywiście, przez to, że się spieszyłem na korytarzu było mnóstwo ludzi i musiałem się przepychać. W kieszeni wibrował mi telefon, więc przekonany, że to położna odebrałem.

- I co z nią?

- Czyli nie zmieniłeś numeru - usłyszałem w słuchawce przyjemny, ale trochę zachrypnięty głos Alice. - Hej, Harry.

- Cześć, kochanie. Coś się dzieje?

- Wiesz... - mruknęła, jakby zakłopotana.- Brin jest trochę chora. Znaczy trochę mocno. W nocy miała gorączkę, męczy ją kaszel... Chodzi o to, że nie mogę się dostać do lekarza, a w sumie jest chora drugi raz w życiu i chciałam się pytać, czy mógłbyś coś załatwić.

- Jaką miała temperaturę?

- Trzydzieści dziewięć.

- Przyjadę, obiecuje. Muszę kończyć.

Rozłączyłem się, kiedy otwierałem drzwi na porodówkę. Krzyk pacjentki rozsadzał mi uszy. Jak się okazało bobas był źle ułożony i po prostu trzeba było mu trochę pomóc, a młoda położna nie potrafiła sobie zbytnio poradzić. Już po godzinie wychodziłem spokojnie z sali porodowej, w lekko upaćkanym stroju. Ups.

Mając jeszcze piętnaście minut do końca dyżuru przebiegłem się do szpitalnej apteki, w której zakupiłem wszystkie potrzebne leki. Później się przebrałem i jak najszybciej podjechałem pod restauracje. Zahaczyłem o pobliską kwiaciarnie i małą cukiernie naprzeciwko.

- To wejście tylko dla pracowników - w drzwiach powitał mnie Louis. Milutko.

- Wchodzę do Alice - westchnąłem, próbując go wyminąć, ale trącił mnie barkiem.

- Nie ma jej.

- Wiem, że Brinley jest chora.

- Tylko i wyłącznie przez Ciebie, debilu - warknął i wyszedł na zewnątrz. W dłoni trzymał torbę, pewnie miał dostawę.

Wszedłem po dość stromych schodkach, którymi dwa dni wcześniej wspinała się Alice. Na szczycie były tylko jedne, białe drzwi, do których zapukałem, jednak po chwili zdecydowałem się nacisnąć klamkę. Mieszkanie nie było ogromne. Raczej małe. Po dwóch stronach korytarza były trzy pary drzwi, a na wprost widać było kuchnie połączoną z salonem. Skierowałem się w tamtą stronę, kiedy przez dłuższy czas nikt nie podchodził.

Od razu zauważyłem głowę Alice, która wystawała zza kanapy. Obie słodko spały. Dziewczyna była w pozycji półleżącej, a na jej klatce piersiowej leżała Brin w przesłodkiej, różowej piżamce. Obie miały mocno zaczerwienione nosy i roztrzepane fryzury.

- Louis? - usłyszałem cichy szept Alice. Dalej miała zamknięte oczy, tylko przesunęła dłoń po pleckach Brinley. - Zrób mi herbatę... - mruknęła, jakby dalej odpływając w sen.

Pozwoliłem sobie na małe przeszukanie kuchni,aby znaleźć  herbatę i kubki. Przygotowałem dwie malinowe herbaty i postawiłem je na stoliku, który stał obok kanapy. Sam usiadłem na nim i pogłaskałem policzek Alice, której oczy były nadal zamknięte.

- Mam już herbatę - szepnąłem, kiedy powoli uchylała powieki.

- Harry?

-Dokładnie - uśmiechnąłem się. Uwielbiałem ją po przebudzeniu. Wyglądała wtedy najsłodziej.

- Kiedy wszedłeś? Nic nie słyszałam - podniosła się bardziej do siadu, mocno przytrzymując Brinley.

- słyszałaś, bo poprosiłaś o herbatę. Mam leki. Dla Ciebie też - wygrzebałem co potrzebne z siatki i wycisnąłem na swoją dłoń kilka kolorowych tabletek. -  Masz opisane na opakowaniach ile czego brać. Dla Brin też. Raczej się ogarniesz, a jeśli nie to masz mój numer.

- Dziękuje - uśmiechnęła się i wzięła wszystkie leki, które jej podałem. - Podałbyś mi torebkę? Leży w przedpokoju.

Bez żadnego gadania przyniosłem jej to o co prosiła. Dziewczyna zaczęła jedną ręką grzebać w ogromnej torebce, aż wyjęła z niej portfel. Spojrzałem na nią pytająco, kiedy wyciągnęła w moją stronę plik banknotów.

- Jak tylko mała się obudzi to zejdę do restauracji i przyniosę Ci resztę.

- Jaja sobie robisz? - uniosłem lekko brew. - Obrażasz mnie w tym momencie. Chyba mogą kupić leki dla swojej córki i swojej ukochanej dziewczyny, tym bardziej, że są chore przeze mnie. Schowaj to i się nie wygłupiaj, Kochanie.

- Harry, ta siatka musiała kosztować fortunę.

- A to nie Twoja sprawa - usiadłem obok dziewczyny i zarzuciłem ramie na oparcie. Przyłożyłem dłoń kolejno do czół obu dziewczyn, które były tak samo gorące, a później złożyłem na obu pocałunki.

Doctor Styles | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz