- Tato! - dosłownie z nikąd do pokoju wbiegła rozchichotana Brin.
- Muszę kończyć, Alice - mruknąłem i odrzuciłem telefon. Złapałem dziewczynkę i uniosłem wysoko. - Komu uciekasz, brzdącu?
W tym samym momencie do pokoju wbiegła moja mama. Zdyszana mama.
- Zdecydowanie ma energię po Tobie - zaśmiała się i usiadła obok.
- Próbujesz zamęczyć babcie, Brinley? Nie ładnie tak - połaskotałem dziewczynkę po boku. Tylko uśmiechnęła się ślicznie w moją stronę i wtuliła w moje ciało. Wyglądała na tak szczęśliwą, że miałem ochotę zatrzymać czas.
- Może mnie męczyć. Nawet nie wiesz jak jestem szczęśliwa, że w końcu ją widzę. Szkoda tylko, że nie ma jeszcze Alice... - mama oparła głowę o moje ramie.
- I raczej na razie nie będzie - mruknąłem pod nosem. Brin zaczęła paluszkiem obrysowywać tatuaże na mojej ręce.
- Czemu? Miałam nadzieje, że w końcu moja wnuczka będzie miała szczęśliwą rodzine.
- Jej mama będzie szczęśliwa z kim innym, a ja będę szczęśliwy mając ją. Mam po dwóch latach swoją malutką córeczkę chce się jej poświecić w stu procentach.
- A nie sądzisz, że najlepiej by dla niej było gdyby miała przy sobie dwójkę rodziców?
- W życiu nie można mieć wszystkiego...
Mój wzrok, który wcześniej błądził po całym pokoju, skupił się na chwile na zegarze. Była już prawie dziewiętnasta, a Brin jeszcze nie jadła kolacji, dlatego już po chwili zajadała się kanapkami. Mistrzem kuchni nie byłem, dlatego było to najlepsze rozwiązanie. Po kolacji wykąpałem ją i ubrałem w nadal malutką piżamę. Praktycznie po pięciu minutach oglądania książeczki Brin usnęła. Z przyjemnością leżałem obok niej na łóżku i oglądałem jak spokojnie oddycha, jak jej długie rzęsy rzucają cień na zaróżowione policzki, a z ciemnych, wilgotnych włosów tworzą się małe loczki.
Moje przypatrywanie przerwała odczuwalna na całym łóżku wibracja telefonu. Złapałem go jak najszybciej, żeby nie obudzić małej. Bez patrzenia kto dzwoni nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem komórkę do ucha.
- Harry? Ja... jestem na dworcu. Mógłbyś po mnie przyjechać?
- Jakim dworcu, o czym Ty mówisz? - podniosłem się do siadu, licząc na to, że sprawi to, że lepiej zrozumiem o co chodzi.
- Po prostu przyjedź, proszę. Jest już tylko grupka pijaków i ja, więc trochę się boje - zaśmiała się nerwowo.
Wciągnąłem na siebie spodnie i pierwszą-lepszą bluzę. Była już prawie północ, ale wiedziałem, że moja mama pewnie jak zawsze ogląda jeszcze telewizje. Uchyliłem lekko drzwi od sypialni i poprosiłem, żeby zerknęła na Brinley, nie tłumacząc jej nawet dokąd i po co jadę.
Na szczęście do dworca miałem tylko dwa kilometry drogi, które przy nocnym braku ruchu pokonałem w krótką chwile. Już podjeżdżając zauważyłem Alice. Stała przy jednej z ławek, na której leżała średniej wielkości torba podróżna. Dziewczyna nerwowo zagarniała włosy do tyłu i chodziła w kółko, trzymając jedną z dłoni na biodrze. Jak tylko do jej uszu dotarł dźwięk zaciągania hamulca ręcznego, od razu złapała torbę w swoje dłonie i podbiegła w moją stronę. Mimo to zdążyłem wysiąść i podejść do niej.
Złapałem jej twarz w dłonie i uważnie oglądnąłem. Dziewczyna położyła swoje dłonie na moich i błądziła wzrokiem po mojej twarzy. Nie znajdując żadnych niepokojących zmian, złożyłem delikatny, lecz długi pocałunek na jej czole.
- Co Ty tu robisz?
- Przyjechałam. Do Ciebie, do Brinley... Przepraszam za to co było. Wydaje mi się, że tą opieką chciałam odpłacić mu się za to wszystko co dla mnie i Małej zrobił. Gdyby nie on, Harry... Nie dałabym rady utrzymać Naszej dwójki. On tak bardzo mi pomógł. Chciałam mu tylko jakoś podziękować....
Otarłem łzy, które znalazły się na jej policzkach i uśmiechnąłem się lekko. Złączyłem na chwile nasze usta.
- Lepiej późno niż wcale.
CZYTASZ
Doctor Styles | h.s.
FanfictionAlice przeżywa prawdziwy koszmar. Jeden wieczór sprawia, że nie ma ochoty kogokolwiek znać i traci zaufanie do wszystkich. Harry spróbuje jej pomóc. #101 w Fanfiction <3