Doktor Plagi

5.3K 227 63
                                    


Dragan leżał nieruchomo na swoim łóżku w pokoju, który dzielił jeszcze z trzema wychowankami Slytherinu. Znał ich pobieżnie i nie trudził się zapamiętaniem imion - ot kolejne twarzyczki, które wyrzuci z pamięci przy pierwszej lepszej okazji. Z głową opartą o splecione dłonie wpatrywał się w sufit, coraz bardziej zdenerwowany. Było już dość późno, a jego współlokatorzy spali w najlepsze, drażniąc go swoimi spokojnymi, miarowymi oddechami. W jego mniemaniu, niemalże dorośli, czarodzieje niczym nie różnili się od dzieci - tak samo ślepo wierzyli w wizję świata, który ich otaczał, nie będąc świadomymi zagrożeń, jakie czyhały na nich poza murami szkoły. Uśmiechnął się delikatnie, przygryzając dolną wargę. Głupcy nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że najupiorniejsza spośród bestii właśnie w tej chwili leżała kilka metrów od nich, czując przemożny głód, którego nie sposób było zaspokoić. Był całkowicie pewien, że nie minie zbyt wiele czasu od radosnego ukończenia Hogwartu, gdy tych trzech przekona się boleśnie jak wygórowaną ceną okupiona była niezależność. Nie było łatwo przetrwać samotnie, a tak kończył każdy - osamotniony w walce ze swoimi własnymi demonami. Przymknął turkusowe oczy, odciągając myśli ku czemuś zupełnie innemu. Od dziesięcioleci skrzętnie budował, działające na granicy półświatka, imperium wkładając w swe dzieło wiele wysiłku i, jak komicznie by to nie zabrzmiało, serca. Podczas kolonizacji Nowego Świata dziesiątki tysięcy bezcennych, unikatowych przedmiotów podróżowało między kontynentami, towarzysząc swym mniej lub bardziej świadomym ich potęgi właścicielom. Starożytne cywilizacje Ameryki Południowej również posiadały imponującą kolekcję magicznych artefaktów, których znamienita większość zaginęła w strumieniu czasu, prawdopodobnie podzielając podły los swych twórców. Tym właśnie zajmował się od dłuższego czasu - samotnie przemierzał zapomniane szlaki w poszukiwaniu owianych legendą zabytków. Kiedy otrzymał wiadomość od Lady Crown, nie zastanawiał się ani sekundy i porzucił to wszystko, by stanąć u jej boku - tam, gdzie od zawsze było jego miejsce. Ethan, choć sam nalegał na jego przybycie, przyjął go delikatnie rzecz ujmując chłodno, niczym wierny cerber pilnując, żeby jego kontakty z Vallerin nie należały do swobodnych - żądał, by wszystko przechodziło przez jego ręce i był w tej sprawie nieugięty. Kruczowłosy uśmiechnął się maniakalnie do samego siebie. Braciszek się go bał. Od kiedy sięgał pamięcią zawsze się go bano, ale nie przeszkadzało mu to - dzięki grozie jaką budził, łatwiej było mu odciąć się od nadmiernie ciekawskich osobistości, którymi gardził. Najpewniej Ethan po dziś dzień trzymałby go z daleka od Vallerin, gdyby nie wola Lorda Ariena - dziadek jak nikt rozumiał dziwne, wielopłaszczyznowe porozumienie między wnukiem, a jego jedyną siostrą. Arien w sumie niewiele go obchodził...Ethan niewiele go obchodził, lecz Lady Crown...dla niej był gotów poświęcić wszystko. Przyjął ultimatum jakie dziadek postawił dyrektorowi i marudnemu braciszkowi z satysfakcją, która zaskoczyła nawet jego - dzięki Arienowi mógł spędzić trochę więcej czasu z Vallerin, bez konieczności kombinowania i chowania się po kątach. Przywilej przebywania u boku płomiennowłosego anioła, nie rzutował jednak na postawione przed nim zadanie. Miał zinfiltrować tutejszy rynek półświatka i zamierzał się z tego obowiązku wywiązać jak najlepiej. Luther bezszelestnie usiadł na łóżku, tracąc całkowicie zainteresowanie takimi bzdurami jak szkoła, jej marni pracownicy oraz jeszcze bardziej rozczarowujący uczniowie. Infiltracja...tym powinien się zajmować, zamiast wegetować bezczynnie pośród tych nieskończenie nudnych, ograniczających murów. Bezpieczniej co prawda było zaczekać jeszcze parę dni, żeby potwierdzić kilka doniesień, ale paniczna ostrożność obrzydziła go skutecznie już lata temu. Po co było czekać? Dzięki informatorom, którzy swą wiedzą dzielili się nie do końca chętnie - a już tym bardziej nie dobrowolnie - zdążył wyklarować sobie w miarę rzetelny pogląd na sytuację. Zainteresowała go w głównej mierze pewna intrygująca zależność - im mniej chętnie informator gadał, tym pewniejsze było, że w jego doniesieniach w końcu padnie to jedno, niemiłosiernie wkurwiające nazwisko. Malfoy. Turkusowe oczy zalśniły szaleńczo, gdy ich właściciel opuszczał sypialnię, by wymknąć się ze szkolnego więzienia. Wcisnął dłonie w głębokie kieszenie spodni i lekkim, zwinnym krokiem wbiegł po schodach na parter, żeby zagłębić się w labirynt splątanych, żałośnie pustych korytarzy. Dobrze wiedział o patrolach nauczycieli, którzy nocami czuwali nad spokojem swoich słodziutkich pupilków, jednak miał to w poważaniu - posiadał imponujące doświadczenie jeśli chodziło o ukrywanie się oraz znikanie bez śladu. Bez problemu wyczuł obecność dwóch osób na drugim piętrze i zepchnął tę wiedzę na granicę podświadomości, by móc swobodnie myśleć o czymś innym, jednocześnie nie tracąc profesorów z oka. Malfoy, Malfoy, Malfoy...cóż za durne nazwisko swoją drogą! Vallerin dość dobrze znała młodszego blondaska, jednak jego tatuś oho ho ho! Jego tatuń to była zupełnie inna bajka - znacznie ciekawsza i bardziej irytująca. Doceniał przebiegłość i inteligencję Lucjusza oraz jego całkiem niezłą wprawę w tuszowaniu zamieszania, z jednoczesnym zacieraniem wszelkich śladów. Kiedyś musiał być groźnym przeciwnikiem, ale lata spokoju rozleniwiły go niebezpiecznie, a największym problemem była jego butna, arogancka postawa - zdecydowanie za dużo gadał. Ta właśnie, z pozoru niewinna skłonność do paplania, naprowadziła ostatecznie Dragana nazwisko powiązane z durnym Malfoy'em seniorem. Szumowiny pełzające w półświatku wiedziały o arystokracie znacznie więcej, niż powinny i bardzo usłużnie wyśpiewały o jego przyjacielskich kontaktach z pewnym podstarzałym zgredem, grzejącym wygodny stołeczek w Ministerstwie. Kruczowłosy pchnął drzwi i wyszedł na dziedziniec, wyciągając twarz ku srebrzystej poświacie księżyca. Wyciągnął papierosa, po czym wprawnie wetknął go pomiędzy rozciągnięte w półuśmiechu wargi i odpalił, zaciągając się głęboko dymem. Nathan Rowle. Wredny stary dziadyga z zapędami megalomańskimi oraz ego tak rozdmuchanym, że nie zmieściłoby się w Hogwarcie - perfekcyjny cel. Luther wypuścił obłok dymu. Doskonale wiedział, że pochopne, bezpośrednie uderzenie w Lucjusza mogło przynieść znacznie więcej szkód niż pożytku, ponieważ szanowny Malfoy był póki co najpewniejszym punktem zaczepienia, łączącym szkołę z szemranym półświatkiem i nie mógł go zbyt wcześnie wypłoszyć - nie, dopóki nie miał pewności, że cios zostanie wymierzony wprost w serce tego całego burdelu. Rzucił niedopaloną fajkę na ziemię i wgniótł ją bezlitośnie w rozmokłe błoto, jednocześnie naciągając obszerny kaptur. Czas najwyższy było rozpocząć łowy.

Córa rodu Phoenix.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz