Dragan w skupieniu przeglądał równy stos dokumentów, piętrzący się na jego biurku. Uważnie czytał każdą jedną stronę, starając uporać się z natłokiem obowiązków, zanim całkiem trafi go szlak od siedzenia na tyłku. W pewnym momencie nieświadomie zacisnął pięść na piórze, łamiąc je w pół. Nagły, ostry ból całkowicie sparaliżował go na kilka frustrujących, męczących sekund. Odetchnął głęboko i położył dłoń na mostku. Skrzywił się upiornie, wyczuwając opatrunek, przysłonięty gładkim materiałem czarnej, miękkiej koszuli. Mechanicznie odsunął szufladę biurka i wyciągnął z niej obitą skórą, srebrną piersiówkę, z której pociągnął solidny łyk. Cierpki, gorzkawy eliksir nieprzyjemne oblepił jego gardło, ale nie miał nic przeciwko, skoro pomagał w satysfakcjonującym tempie. Od momentu wykonania zabiegu usunięcia pieczęci, nawiedzały go nieregularne, gwałtowne bóle, których źródła mógł się jedynie domyślać. Dodatkowo rana na klatce piersiowej nie chciała się zagoić, zupełnie jakby była odporna na regenerację. Westchnął ciężko. Nie był przyzwyczajony do konieczności uważania na obrażenia fizyczne, ani dbania o ich prawidłowe gojenie, które w jego ocenie ciągnęło się w nieskończoność. Zakręcił piersiówkę i wsunął ją do wewnętrznej kieszeni marynarki - lepiej było mieć ją cały czas przy sobie, na wypadek kolejnego ataku. Przysłonił dłońmi zmęczoną twarz. Wiele rzeczy zwaliło mu się nagle na łeb i chcąc nie chcąc, zaczęło się to na nim poważnie odbijać. Kiedy ostatnio sprawdzał, Legion funkcjonował spokojnie swoim rytmem, więc król mógł zniknąć - co zdarzało mu się bardzo często - i bez problemu skupić się wyłącznie na misji czuwania nad panną Crown. Uśmiechnął się gorzko. Teraz wisiało nad nimi widmo nieodległej, paskudnej wojny z jego niegdysiejszym podwładnym. Nie był naiwny, oj nie. Znał Lazariusa i był w pełni świadom tego, że ten zdrajca nie miał nic wspólnego z pierwszym lepszym, zidiociałym pyszałkiem, bez krzty pojęcia o trudnej sztuce prowadzenia wojen. Były Ogar posiadał zmysł militarny, niemałe doświadczenia oraz zaciętość, niezbędną do umiejętnego toczenia długich, skomplikowanych taktycznie batalii. Sam go tego nauczył, dostrzegając w tym chłopaku coś niezmiernie rzadkiego - naturalny talent, który teraz stał się jego największym problemem. Miał ochotę śmiać się z własnej głupoty! W tamtym czasie nie dopuszczał myśli, że którykolwiek z jego ukochanych braci, może zwyczajnie się od nich odwrócić. Był zbyt pobłażliwy dla swoich Ogarów...Zajmował się nimi najlepiej, jak umiał, choć początkowo nie miał wobec nich za grosz instynktów opiekuńczych. Uczył ich niemalże wszystkiego, co sam potrafił. Dawał im nieustanne wsparcie; dostęp do wszystkiego, czego mogli potrzebować w rozwoju swoich talentów; wspólny cel, do którego mogli dążyć... A teraz przyjdzie mu słono zapłacić za bezmyślność. Wojny Cieni...to była zupełnie inna liga, niż jakiekolwiek starcia pośród śmiertelnych. Toczyły się poza granicą ludzkiego wzroku, były znacznie dłuższe, krwawsze i brutalniejsze, niż można było sobie wyobrażać. Tutaj nie było miejsca na honor, litość, sentymenty, żal, empatię, czy inne bzdury, w których Lutherowie dostrzegali przejawy słabości. Trzeba było dopuścić się rzezi niewinnych, żeby zabezpieczyć teren wokół bazy wypadowej? Trudno. Taktyka spalonej ziemi dawała chociażby nikłą przewagę? O to chodziło. Należało zniszczyć infrastrukturę, częstokroć skazując postronnych na życie w nędzy lub śmierć głodową? Zdarza się. Trucizny i śmiercionośne mikstury wymknęły się spod kontroli? Bywa. Poświęcenie własnych ludzi, ponieważ ratowanie ich wiązałoby się ze zbyt dużymi kosztami? Niefart. Porwania, precyzyjne zabójstwa, prowokacje, akcje sabotażowe? Codzienność. Wszystkie chwyty były dozwolone, o ile prowadziły do zwycięstwa - bez względu na cenę. Z nieśmiertelnymi był pewien istotny problem, wpływający na prowadzenie takich batalii - cholernie ciężko było wykończyć ich w bezpośrednim starciu. Wojny Cieni zazwyczaj wygrywała strona lepiej przygotowana taktycznie, z bardziej dopracowanym zapleczem i kilkoma planami awaryjnymi. Ich przeciwnik miał znaczną przewagę czasu oraz ludzi i co gorsza, wiedział jak to wykorzystać, więc nie można było traktować go z góry. Znając Lazariusa...nie cofnie się przed niczym - poświeci dosłownie wszystko, byleby uderzyć wprost w króla Indrahill, którego miał za osobistego wroga numer jeden. To właśnie martwiło go najbardziej. W swoim długim żywocie toczył setki wojen, ale żaden z jego przeciwników nie posiadał o nim tak wielu informacji, jak Winehell. Ten wygadany, cwany skurwiel był świadom największych słabości swego byłego lidera i zapewne już wiedział, jak zrobić z nich użytek. Zacisnął zęby, słysząc słodką, ohydnie mdlącą pieśń Otchłani, zachęcającą go do sięgnięcia ku jej kłamliwym, wspaniałym obietnicom. Nie miał zamiaru poddawać się żałosnemu wezwaniu, a stawianie ciągłego oporu kosztowało go wiele energii. Za nic mu się to wszystko nie podobało, jednak sam wybrał właśnie taką drogę i musiał zmierzyć się z konsekwencjami tej decyzji - bez znaczenia, jak opłakanymi mogły finalnie się okazać. Kruczowłosy skupił się na rozmyślaniach do tego stopnia, że całkowicie zapomniał o obecności Syriusza. Czarodziej siedział wygodnie na kanapie, bez słowa obserwując przyjaciela. Drugiego dnia świąt Vallerin poprosiła go o zostanie przy Draganie, czego najpierw nie potrafił zrozumieć. Turkusowooki dość wprawnie unikał panny Crown, co tłumaczył nową rolą przyszłego nauczyciela. Dla niego ta wymówka brzmiała całkiem logicznie, jednak Erin nie dało się tak łatwo oszukać. Płomiennowłosa od samego początku wiedziała, że coś jest nie tak, jednak Luther nie za bardzo chciał z nią rozmawiać, więc odpuściła temat, zanim zdążyła całkiem zniechęcić go do swojej osoby. To ona uświadomiła Blackowi, że ten świrnięty idiota jest ranny i prawdopodobnie nie czuje się najlepiej. Im więcej czasu szarooki spędzał w gabinecie, tym wyraźniej dostrzegał o czym mówiła - widział skutki napadów oraz paskudną ranę, przecinającą mostek oraz lewą pierś Kolekcjonera. Zamiast dopytywać, co u licha się stało, zaproponował jedynie pomoc w zmianach opatrunku i ważeniu eliksirów - tak, jak podpowiedziała mu Erin. Kolejną rzeczą, którą zaobserwował, było to jak wiele czasu kruczowłosy poświęcał sprawom administracyjnym, choć na dobrą sprawę nie był pewien, czego dotyczył - wciąż rosnący - stos dokumentów. Co prawda kariera pedagogiczna Luthera ruszyła z kopyta, jednak tego było zwyczajnie za dużo, jak na obowiązki przyszłego nauczyciela. Westchnął, dopijając whisky i podszedł do ukrytego w globusie barku, żeby napełnić opustoszałą szklankę. Zabrał całą butelkę, po czym podszedł do gospodarza z zamiarem dolania mu alkoholu, o co sam nie poprosił - przy okazji zerknął pobieżnie na kartkę, którą Luther obecnie czytał. Skrzywił się, nie rozumiejąc ani jednego słowa. Nie był pewny, czy to z powodu jakiegoś nieznanego mu języka, czy też wiadomość zapisano przy użyciu wymyślnego szyfru.

CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanficLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...