Kim tak naprawdę jesteś, nie wie nikt

4K 203 229
                                    

Dragan siedział na wygodnej kanapie, przed gabinetem Ivory'ego Maliberna. Nie przejmując się tym, że w budynku Ministerstwa Magii obowiązywał ogólny zakaz palenia (poza gabinetami) spokojnie ćmił papierosa. Słowna utarczka z Malfoy'em podziałała mu na nerwy na tyle, że postanowił rozstrzygnąć sprawę tego hipogryfa jak najszybciej. No i obiecał Vallerin, że się tym zajmie, a danego jej słowa nigdy nie złamał i złamać nie zamierzał. Westchnął cicho, gdy poczuł lekkie trącenie w ramię. Zerknął kątem oka na swojego kompana, po raz setny zastanawiając się, na jaką cholerę właściwie go tu ciągnął. Hagrid kręcił się nerwowo, co rusz poprawiając przykrótkie rękawy czarnej, nieco spranej marynarki. Całkiem porządnie prezentował się w garniturze, którego zapewne nie wyciągał z szafy z byle powodu, ale na kilometr było widać, że nie czuł się w tym miejscu komfortowo. Wszystkie te marmury, udziwnione ozdoby, wysokie sufity i pełne przepychu pomieszczenia, brutalnie kontrastowały z ciepłym, dość ubogim wystrojem jego chatki. Był prostym człowiekiem i pośród prostoty czuł się najlepiej. Olbrzym w końcu zauważył, spoglądające na niego, turkusowe oczy i usiadł prosto, niezgrabnie kładąc wielkie dłonie na kolanach.

- Przepraszam, psorze - wymamrotał uprzejmie.

- Dragan wystarczy - uśmiechnął się, gasząc papierosa na dłoni. - Stresik?

- I to pieruński! - zaśmiał się swobodnie, jednak po chwili zorientował się, że takie słownictwo najpewniej nie pasowało do powagi sytuacji - Znaczy się...

- Spokojnie, wielkoludzie - kruczowłosy poklepał jego potężny bark. - Staraj się po prostu nie wychylać i pozwól mi mówić.

- Jak udało ci się to załatwić? - zniżył głos do konspiracyjnego półszeptu - Nawet Dumbledore nic nie wskórał, a ma tu wielu przyjaciół.

- W tym problem, mój wysoki przyjacielu - uśmiechnął się kącikiem ust. - Za dużo rzeczy go ogranicza. Musi się liczyć ze zdaniem wielu wpływowych osób, a ja zwyczajnie mam to gdzieś. Mnie ze stanowiska nie odwołają, a nawet jeśli, to nijak się tym nie przejmę. Nie mam na głowie szkoły, stadka uczniów i ich rozbrykanych rodziców. Poza tym sami mnie tu zaprosili - wzruszył ramionami. - Co prawda w innej sprawie, ale co mi szkodzi wstawić się za twoim dziobatym, skoro i tak musiałem przywlec tu tyłek?

- Dziękuję - gajowy uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Podziękujesz, jak się uda - wlepił wzrok w ścianę, definitywnie ucinając konwersację.

Rubeus zbierał się do rzucenia jakiejś luźnej uwagi, lekko zmęczony nagłą ciszą. Gadanie z Draganem pomagało mu trzymać się kupy, ale zanim zdążył się odezwać, odgłos otwieranych drzwi skutecznie zamknął mu usta. Dyskomfort powrócił, potęgowany tym, że to wszystko działo się naprawdę i nie mógł stąd zwyczajnie uciec. Już kiedy wezwano go na przesłuchanie, zaczął podejrzewać, że walka o uratowanie Hardodzioba przerastała jego skromne możliwości. Był zwykłym gajowym, na wszystkie magiczne świętości! Kochał magiczne zwierzęta i poświęcił im całe swoje życie, jednak utarczki z biurokratyczną machiną...marnie mu wychodziły. Zwykle w takich chwilach mógł liczyć na wsparcie Albusa, lecz tym razem dyrektor miał związane ręce. Gdzie by się nie próbowali ruszyć, natrafiali na mur, który za nic nie chciał ustąpić. Wygadany, pewny siebie Luther dosłownie z nieba mu spadł, w najmniej oczekiwanym momencie.

- Panowie w sprawie hipogryfa?

Z wnętrza gabinetu wyszedł niewysoki, siwy mężczyzna o wyjątkowo surowej, zaciętej twarzy. Sama jego aparycja skutecznie zniechęcała do wdawania się z nim w dyskusje, a przesadnie formalny ton jedynie potęgował to wrażenie. Ten starszy jegomość był jak żywcem wyjęty z najczarniejszych opowieści o urzędasach-służbistach. Gajowy ciężko przełknął ślinę, niezgrabnie wstając z - dość ciasnej, jak dla niego - kanapy. Pokracznym ruchem wygładził poły marynarki, dając porwać się gorzkiemu zwątpieniu. Zaczynał poważnie podejrzewać, że nie mieli tu szans niczego ugrać...

Córa rodu Phoenix.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz