30

394 22 5
                                    

#04.06.19#

Około 6 am wystawiłam głowę z pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. Nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam, co oznaczało że wszyscy jeszcze spali.
Było mi to bardzo na rękę, bo nie chciałam rozmawiać z Danielem, a tym bardziej z Jonah. Nie wiedziałam co miałabym im powiedzieć, gdyby zapytali co się ze mną działo.
Byłam w 100% pewna, że Marais podzielił się z blondynem wszystkim szczegółami z poprzedniego wieczoru. Od jego wejścia do łazienki, kiedy ja w niej byłam, po samą prośbę by ze mną został.

Fizycznie czułam się dobrze, po mojej chorobie nie było już prawie śladu. Miałam rację, mówiąc że było to chwilowe osłabienie. Odzyskałam jasność myślenia, przez co wstydziłam się pokazać Jonah na oczy.
Przez kilka minut starałam się wymazać wczorajszy wieczór z pamięci, ale nie do końca mi się to udawało.

Cicho zeszłam po schodach na dół i poszłam do kuchni zrobić sobie kawy. Starałam się być jak najciszej, żeby nikogo nie obudzić.

-Zrobisz mi też? - usłyszałam za sobą i podskoczyłam lekko.

-Nie strasz mnie tak - odwróciłam się twarzą do Jacka.

-Wybacz - usiadł przy wyspie i oparł głowę o ręce - więcej nie będę - przyjrzałam mu się i zobaczyłam wory pod jego oczami, był bardzo blady i zmęczony.

-O której wróciłeś? - zapytałam wyjmując dla niego kubek z szafki.

-Dopiero przed chwilą - westchnął - nie sądziłem że ktoś będzie na nogach.

-Ja też tak myślałam - postawiłam przed chłopakiem kubek, a on podziękował mi skinieniem głowy - jak się czuje Isla? - usiadłam naprzeciwko niego.

-Nie najlepiej. Lekarze pozwolili jej wrócić do domu, ale nie może wychodzić na zewnątrz. Ona nie ma siły żeby cokolwiek zrobić. Rodzice nie śpią po nocach, zresztą tak samo jak ja i... - z każdym słowem coraz bardziej się nakręcał, był zły i smutny jednocześnie, co nie wróżyło nic dobrego.

-Kiedy zaczną chemię? - dopytałam.

-Dopiero, kurwa, za miesiąc. Muszą najpierw zrobić wszystkie badania i sprawdzić wyniki - nie za bardzo wiedziałam co odpowiedzieć - ona mnie potrzebuje, a ja nie mogę przy niej być.

-Czemu? - zdziwiłam się

-Bo nasz jebany producent kazał mi wrócić do miasta i zająć się muzyką - wkurzał się coraz bardziej - dał mi ultimatum...

-Ultimatum? - przerwałam mu zdziwiona - jakie ultimatum?

-Wracam natychmiast do miasta albo wylatuję na zbity pysk - wyjaśnił - tak w skrócie.

-Że co? - nie wierzyłam - on nie może tak zrobić.

-Niestety może - westchnął - już kiedyś mu podpadłem. Muszę robić co mi karze, lub pogrąży zespół.

-Przecież straci przez to kupę forsy - zauważyłam - tylko głupi by to zrobił.

-Nie obchodzi go kasa. Dla niego ważniejsze jest zrujnowanie kariery młodych ludzi, a ma takie kontakty jak ci się nie śniło - przygryzłam wargi i zmarszczyłam brwi.

-Trzeba go jakoś ukrócić - mruknęłam pod nosem.

-Ciekawe jak - prychnął loczek i napił się kawy.

-Coś się wymyśli - powiedziałam cicho już planując swoją solową akcję.

-Nie mów nikomu o tym ultimatum - poprosił.

-U mnie jak w studnię - zapewniłam go.

Mój telefon zawibrował w kieszeni, więc go wyjęłam i odczytałam wiadomość od nieznanego numeru. Był to adres z miejscem i godziną spotkania, na końcu dwie litery N L.

I promise, i help you ~ Jonah MaraisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz