78

260 19 0
                                    

#13.02.2020#

-Bliscy pogrążeni w żałobie po napadzie na General Motors i zabójstwie pracowników firmy. W tym Marka Reussa- prezesa GM. Sprawc...- wyciszyłam radio nie chcąc słyszeć wiadomości prosto z Detroit, które powtarzane były minimum trzy razy dziennie. 

-Nie rozumiem jak ludzie mogą zabijać innych. To przecież nienormalne - powiedział Jonah przerywając krojenie kurczaka w kawałki. 

-Taaa.... - mruknęłam.

-Idę do toalety - oznajmił wychodząc z kuchni. 

Czułam się jak hipokrytka zgadzając się z jego słowami a w rzeczywistości sama zrobiłam rzecz, którą tak potępiał. 
Wiadomość o zabójstwie Reussa obiegła cały stan już następnego ranka, czyli wtedy, gdy wróciłam do Los Angeles. Niespodziewanie, bynajmniej dla mnie, napad na General Motors był czymś, czym żyła prawie cała Kalifornia. Informacja, że jakaś grupa napadła na firmę motoryzacyjną i zabiła przy okazji kilkunastu jej pracowników był numerem jeden w mediach, co wcale nie było dla mnie pomocne. Wolałam o tym nie myśleć, a powtarzające się co chwila wiadomości tylko mnie dobijały.

-Za chwilę spalisz te warzywa na wiór! - krzyknął Jonah i popchnął mnie aby mieć dostęp do kuchenki.

Wyłączył gaz, odstawił patelnię z prawie czarnymi warzywami i otworzył okno.
Otrząsnęłam się z otępienia i skrzywiłam czując smród przypalonych warzyw.

-Cholera.... - burknęłam odkładając na blat łyżkę, którą miałam mieszać warzywa, ale tego nie robiłam.

Zamiast pilnować warzyw gapiłam się tępo w ścianę bo po raz kolejny znalazłam się w jakimś cholernym transie. Znów myślałam o tym, ze byłam morderczynią. A myśl, że zrobiłam to aby uratować Jonah, nie pomagała nawet odrobinę.

-Wyszedłem do łazienki tylko na chwilę, a ty już chciałaś puścić nas z dymem - zaśmiał się nerwowo.
Był trochę zdenerwowany, ale próbował załagodzić sytuację.

-Przepraszam - mruknęłam spuszczając głowę - zamyśliłam się.

-Wszystko w porządku mycha? - zapytał łapiąc mnie za rękę i przyglądając się mojej twarzy.

-Tak, nic mi nie jest, ale kolacja do wyrzucenia - odwróciłam rękę aby pokazać mu, że nie miałam żadnych oparzeń ani tym podobnych.

-Nie o tym mówiłem - westchnął i wyprowadził mnie z kuchni, przeszliśmy do salonu gdzie usiedliśmy na kanapie. A raczej ja, bo Jonah zajął miejsce na stoliku, naprzeciwko mnie - co się dzieje?

-Nic, wszystko w porządku - pokręciłam głową i chciałam wstać, ale on złapał mnie za rękę.

-Nie kłam - polecił - przecież widzę, że coś nie gra.

-Wydaje cię się - zbyłam go.

-Od powrotu z Detroit jesteś jakaś dziwna. I nie chodzi tu o smutek po śmierci ciotki, której nie widziałaś pięć lat - zagryzłam wargę i spuściłam głowę czując się niekomfortowo pod bacznym wzrokiem Jonah - ufasz mi? - nie odpuszczał i zebrał włosy które spadły mi na twarz uniemożliwiając mu czysty ogląd mojej miny.

-Jasne że tak - odpowiedziałam szybko, bo nie musiałam się nad tym zastanawiać.

-To dlaczego nie chcesz powiedzieć mi o co chodzi? - zapytał z wyrzutem w głosie.

-Nie powiem Ci bo nie mam czego. Nic się nie dzieje - brunet prychnął i wstał z miejsca.

Powoli zaczynał się denerwować, a ja przez krótką chwilę chciałam mu powiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się w Detroit. Na szczęście w ostatnim momencie się opanowałam i skarciłam za swoją głupotę.
Nie mogłam tak po prostu wyskoczyć i powiedzieć: "Hej, Jonah! Pamiętasz tę grupę w której był Zach? Teraz ja w niej jestem, ale to nie koniec. Będąc w Detroit zabiłam człowieka i to dlatego tak się zachowuje. Nic wielkiego prawda?"
Super pomysł na wyznanie prawdy.
Jasne, kurwa, pędziłam aby to zrobić.

I promise, i help you ~ Jonah MaraisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz