Obserwowałem, jak kropla wody powoli spływa po jasnej skórze, a następnie z cichym pluskiem wpada do ciepłej wody. Oczekiwałem, że może zabarwi ją na czerwono. Oczywiście nic takiego się nie stało. Jeszcze raz przyjrzałem się mojej drobnej, bladej dłoni, którą już dłuższą chwilę trzymałem wyciągniętą przed siebie. Obróciłem ją powoli, poruszyłem palcami. Czysta. Krople wody, które po niej spływały były doskonale przeźroczyste.
Oparłem się wygodniej i zanurzyłem nieco bardziej w wodzie, tak że sięgała mi do szyi. Nie jestem pewien, jak długo już siedzę w łaźni. Woda nigdy tu nie stygnie, więc jej temperatura nie może być moim wyznacznikiem czasu. Po chwili zastanowienia uniosłem nogę do góry, wystawiając moją stopę nad powierzchnię parującej wody. Moje palce były już pomarszczone. Mogę więc założyć, że trochę tu siedzę.
Zanurzyłem dłonie pod wodę i przyglądałem się ich niewyraźnemu kształtowi, dopóki woda na powrót nie zmieniła się w gładką nieruchomą taflę. Po chwili wyjąłem je i ponownie się im przyjrzałem. Tym razem przysunąłem je bliżej twarzy. Nic. Nawet paznokcie były zadbane. Dokładnie je sprawdziłem, by upewnić się, że nie ma pod nimi choćby odrobiny zaschniętej krwi.
Odetchnąłem głęboko i całkowicie zanurzyłem się pod wodę. Policzyłem powoli do dziesięciu i wynurzyłem się. Przetarłem twarz, odsunąłem na bok zbłąkane pasma mokrych włosów, które opadły mi na czoło... a następnie spojrzałem na swoje dłonie. Nadal były doskonale czyste. Musiałem jednak się upewnić.
Gdy obudziłem się jakąś godzinę temu, czułem metaliczny zapach krwi i byłem przekonany, że szkarłat pokrywa moje dłonie. Spojrzałem na nie, ale w otaczających ciemnościach nie dostrzegłem zbyt wiele. Może dlatego wydawało mi się, że pokrywają je ciemne plamy.
Ponownie obudziłem Ariela w środku nocy. Całymi dniami ciężko pracuje, gdy ja nie robię kompletnie nic. Wraca zmęczony wykonywaniem swoich obowiązków jako Virtui i tymczasowy asystent Zafiel i nie może nawet spokojnie odpocząć po ciężkim dniu. Ponownie musiał mnie uspokajać i tłumaczyć mi, że nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. A przecież wiem, że nic się nie stało. Ja po prostu... nie kontroluję tego. To tak jakby było mnie dwóch.
Jeden jest tutaj. W pełni świadomy, że zrobił to, co musiał. Albo my, albo ona. Ktoś musiał tamtej nocy zginąć. To była wyłącznie jej wina. Ariel dał jej szansę... chciał ją oszczędzić, a ona bez wahania próbowała go zabić. To była logiczna decyzja i najsłuszniejsza. Każdy to mówi. Ariel, Samael, Gabriel, Mammon... każdy powtarza, że postąpiłem właściwie. I ten obecny ja to wie.
Jest jednak ten drugi ja. Pojawia się w nocy lub czasem w przypadkowych momentach za dnia. Przychodzi niespodziewanie jak nieproszony gość i na szczęście zazwyczaj znika dość szybko. Jednak... zawsze pozostawia za sobą nieprzyjemne uczucia. Ten drugi ja żałuje i boi się tego pierwszego mnie. Ten drugi budzi się w środku nocy i potrafi dostrzec tę krew, którą mam na dłoniach. Tak jakby ona cały czas tam była, po prostu nikt inny nie jest w stanie jej zauważyć. Ale on ją widzi, czuje jej zapach, a także posmak w ustach. Tak jakby wsiąkła w moją skórę.
To przecież nie był pierwszy raz, gdy kogoś zabiłem. Więc dlaczego teraz popadam w paranoję? Czy to dlatego, że Cerviel był kimś, kogo nie znałem? Kimś, kto był mi i moim bliskim kompletnie obojętny? A może to dlatego, że nie pamiętam momentu, w którym pozbawiałem go życia? Mój wzrok spowiła wówczas czerwona mgła i nawet ruchy mojego ciała były poza moją kontrolą. Tak... to w tym tkwi różnica. Gdy zabijałem Cerviela nie kontrolowałem tego. Byłem jak kukiełka kierowana przez jakąś wewnętrzną siłę po tym, jak po raz pierwszy użyłem czarnej magii i coś się we mnie odblokowało. Tym razem... tym razem to byłem ja. Tylko i wyłącznie ja. Byłem świadomy każdego ruchu. W mojej głowie pojawiła się myśl, że muszę ją zabić, następnie plan tego, jak to zrobić, a już po chwili kierowałem moim ciałem, wprowadzając ów plan w życie. W pełni świadomie wbiłem sztylet prosto w jej serce, a gdy anielska natura pozwoliła jej nadal trzymać się życia, poderżnąłem jej gardło. Wbiłem ostrze głęboko by mieć pewność, że błyskawicznie się wykrwawi. Nie widziałem ran, które jej zadałem... lecz gdy przesuwałem sztylet po jej gardle, byłem pewny, że poczułem opór w postaci kości.

CZYTASZ
Alexis V
FantasíaPiąta część opowiadania "Alexis". (Kiedyś wymyślę porządny opis, obiecuję).