Rozdział 39

910 107 20
                                    

   Kolejne dwa dni minęły spokojnie. Zaczynałem przyzwyczajać się do nowego trybu życia. Ćwiczyłem z Belzebubem, ale oprócz tego poświęcałem też trochę czasu na naukę. Z tym drugim pomagał mi Gabriel. Bardzo się ucieszył, gdy go o to poprosiłem. Na anielskie standardy nie miałem nawet podstawowego wykształcenia. Dlatego przez te trzy cztery godziny dziennie anioł robił mi wykłady z geografii, historii, literatury i tym podobnych. Na szczęście odpuścił mi typowo ścisłe przedmioty.

   Z każdym dniem byłem coraz bardziej zniecierpliwiony i podekscytowany. A to z oczywistego powodu. Już niedługo wróci Ariel. To może być nawet już jutro. Im dłużej czekam, tym bardziej jestem pewien, że może to nastąpić w każdej chwili. Może jeszcze dziś? To by było wspaniałe.

   Dzień rozpocząłem jak zwykle. Tylko ubrałem się trochę ładniej, na wypadek, gdyby Ariel rzeczywiście dzisiaj wrócił. Oczywiście na trening założyłem strój sportowy, ale po tym postanowiłem troszeczkę się odstroić. Zwiewna biała koszula i dopasowane grafitowe spodnie. Proste, ale ładne. Trochę tęsknię za moimi ludzkimi ubraniami, ale one za bardzo by się wyróżniały. Już i tak mnie trochę obgadują. W sensie... wiedzą, że jestem inny. Podejrzewam, że większość aniołów nie wie co o mnie myśleć.

   Poszedłem coś przekąsić, a gdy wróciłem, czekał na mnie lek i przykry obowiązek wypicia go. Rafael twierdził, że muszę go przyjmować przez co najmniej dziesięć dni. Więcej, jeśli będzie taka potrzeba, ale ewidentnie wszystko jest w porządku. Ten lek miał pomóc mojemu ciału dostosować się do magii. Osobiście uważam, że już mógłbym odstawić to świństwo, ale mam wrażenie, że Rafael dowiedziałby się jakoś, że nie wypiłem lekarstwa. I byłby zły. To nie jest pan doktor, który da naklejkę. Nawet się nie uśmiecha.

   Ostatecznie zmobilizowałem się i sięgnąłem po buteleczkę. Byłem przygotowany, że znów będę musiał się z nią męczyć, ale dzisiaj wyjątkowo otworzyłem ją bez problemów. Wypiłem mój syropek, jak przystało na dzielnego pacjenta i jako że był ohydniejszy niż kiedykolwiek, sam postanowiłem dać sobie jakąś nagrodę.

   Na szczęście ktokolwiek tu był albo dość dobrze mnie znał, albo zwyczajnie miał dobry instynkt, bo na biurku była też taca z ciastkami. Czasem przynoszą takie rzeczy. Zazwyczaj są to jakieś owoce, ale jak w kuchni coś upieką, to wtedy zamiast jakichś marnych owoców na tacy znajduję kawałek ciasta czy jak teraz ciasteczka. W dodatku to mój ulubiony typ ciasteczek. Kruchutkie i z kawałkami czekolady.

   Zjadłem prawie wszystkie. Zostawiłem sobie trzy na później. Nalałem sobie też wody i wypiłem ją duszkiem. Teraz czułem się jak nowo narodzony.

   Wyszedłem na chwilę na balkon. Miałem nadzieję, że coś zobaczę. Na przykład... Ariela wracającego do mnie w chwale. No ale tak się składa, że mój balkon nie wychodzi nawet na główną drogę, którą przyjdzie (a może przyjedzie na koniu) Ariel. Ja miałem widok na plac. W sumie nigdy nie byłem na tym placu. A dalej ciągnęły się te mniejsze budynki, które tak formalnie nie są częścią Kapitolu, ale do niego należą.

   Widok był w zasadzie bardzo ładny. A to głównie dlatego, że Niebo jest naprawdę piękne. To miejsce wyjęte prosto z baśni. Uwielbiałem patrzeć na te strzeliste, smukłe i śnieżnobiałe budowle. Patrząc na anielskie miasto, czułem się dosłownie jak bohater jakiejś bajki. Teraz czekam tylko na mojego księcia na białym koniu. W sumie na jakimkolwiek koniu. Po zastanowieniu nie jestem wybredny. Może przyjść pieszo.

   Ziewnąłem i zaciągnąłem się przy tym mocno lodowatym zimowym powietrzem. Śniegu chwilowo nie było, jednak według anielskich standardów dalej panowała zima. No i w sumie coś w tym było. Może teraz śniegu nie widać, ale tu potrafi pojawić się dość nagle. Równie dobrze jutro mogą wszędzie leżeć zaspy.

Alexis VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz