Kielich Lucyfera był już niemal pusty, jednak nie sięgnął po butelkę, by dolać sobie wina. Nie odstawiał też szklanego kielicha. Przyglądał mu się, jakby ten miał wyjawić mu jakieś prawdy. Odrobina wina, która pozostała na dnie, była czerwona jak krew. Drgnąłem lekko, gdy zaczął mówić.
- Belzebub urządził tam wtedy niezłą scenę. Wyzwał mnie od najgorszych przy wszystkich gościach. Teraz wiem, że każdy epitet, którego użył, jak najbardziej pasował. Wytknął mi wszystkie moje błędy i podłe zachowania. Uderzył w moją dumę... i to właśnie ta urażona duma przysłoniła mi osąd. Nie myślałem o tym, że ma rację, nie myślałem o tym, że jego zarzuty są słuszne. Myślałem tylko o tym, że mnie obraził, zmieszał z błotem. Mnie. A mnie przecież nie wolno obrażać. Upokorzył mnie przed innymi i sprzeciwił się mi na ich oczach. To była zniewaga. Byłem wściekły. Wpadłem w prawdziwą furię. Gdyby to nie był Belzebub... mój drogi przyjaciel... brat krwi... zabiłbym go. Tylko ta nitka więzi między nami, mnie powstrzymała. Niestety nie powstrzymała mnie przed moimi kolejnymi działaniami.
Kazałem wtrącić go do lochu. Spędził tam trzy dni bez jedzenia i wody. A przez te trzy dni Lilith sączyła mi do ucha jad. Nie lubiła Belzebuba. On ostrzegał mnie przed nią i tłumaczył mi, że ta kobieta ma na mnie zły wpływ, ale ja go nie słuchałem.
To też nie tak, że to jej wina. Ona miała swoje ambicje i cele. A one także były podsycane przez magię. Może i doradzała mi źle... ale ja jej ochoczo słuchałem. Wmówiła mi, że tak nie może być. Że zostałem znieważony. Że Belzebub musi za to zapłacić. Chciałem, żeby przeprosił. Nie... nie przeprosił. Chciałem, by błagał mnie o wybaczenie na oczach wszystkich, a przede wszystkim przyznał, że nie miał racji. Jednak on nie zamierzał tego zrobić, bo wiedział, że tylko on może jeszcze zawrócić mnie na właściwą ścieżkę. Tylko on był w stanie przemówić mi do rozsądku. Poza tym miał przecież rację. Dlaczego miałby cofać swoje słowa, kiedy były one najprawdziwszą prawdą?
Czwartego dnia... posłuchałem Lilith. Powiedziała, że Belzebub musi zostać publicznie ukarany i poniżony, abym mógł odzyskać twarz i utrzymać pozycję. By pokazać, że nikt nie może postępować tak jak on. Nie powiedziała, co dokładnie powinienem zrobić. Rzuciła tylko kilka propozycji, a ja chwyciłem się tej najgorszej. Wtedy w Sali Tronowej nie było stołu. Tylko mój tron. Inni stali pod ścianą i obserwowali, jak na nim zasiadam. Tego dnia byli tam wszyscy, którzy uczestniczyli w tamtym przyjęciu, a także wielu innych. A ja siedziałem na tronie dumny jak paw z Lilith u mego boku. Nie była moją królową. Tak jak mówiłem, raczej ładnym zwierzaczkiem, który miał się jakoś prezentować i dodawać mi majestatu.
Kazałem go przyprowadzić. Przywlekli go w łańcuchach, a ja nic nie poczułem. Żadnych wyrzutów sumienia. Cisnęli go przede mną na kolana jak jakiegoś śmiecia. A on... spojrzał mi prosto w oczy z... gniewem, ale głównie z... z wyzwaniem.
Tak. Spojrzał na mnie wyzywająco. To oczywiście jeszcze podsyciło moją wściekłość. Miał się mnie bać. A nie... nie być pełnym dumy. Miał być przede mną malutki i skruszony a on... rzucał mi wyzwanie. Więc... wydałem wyrok.
Sto batów na oczach wszystkich. To... dużo. Ktoś słaby nie przeżyje nawet pięćdziesięciu. Jednak Belzebub był silny. Wiedziałem, że go to nie zabije. Poza tym... byłem przekonany, że się podda. Że w pewnym momencie zacznie błagać o litość, a ja łaskawie go wysłucham. Przynieśli bat. Nie zwykły. To by było zbyt proste. Święcony i pokryty warstwą anielskiej stali. To... bardziej boli. Biała magia sprawia, że rany dodatkowo palą i nie goją się tak szybko. A przynajmniej tak to działa na nas, nie wiem jak na ciebie. Demoniczna stal działa podobnie na anioły. Spowalnia regeneracje i dodatkowo osłabia.
Nie zwlekałem z przedstawieniem. Zerwali górną część jego odzienia a później... zapytałem, kto chce wymierzyć karę. Kto chce zadać sto batów. Zapanowała kompletna cisza. Aż w końcu ktoś się zgłosił. To musiał być dla Belzebuba cios. Nie miał najlepszych relacji z młodszym bratem. Mephistopheles od początku wojny okazywał mu niechęć a wręcz wrogość, ale... nawet ja wtedy... coś poczułem. Wahanie. Poczułem, że to okrutne. Tylko przez moment, ale naszły mnie wątpliwości. Niestety nie zdążyły wykiełkować. Zniknęły. Belzebub też jakby w końcu się otrząsnął z tego... szoku. Przyjął to ze spokojem.
Mephisto wziął bat, skłonił się przede mną i patrzył wyczekująco. Uświadomiłem sobie, że czeka na moje przyzwolenia. Mój brat krwi klęczał przede mną a ja... skinąłem głową. Nie zawahał się. Powietrze przeszedł głośny świst a później odgłos rozrywanego ciała i... i nic. Belzebub nawet się nie skrzywił. On... patrzył mi prosto w oczy. Tak... bezczelnie.
Na początku poczułem złość. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym w końcu zrzuci maskę i zacznie mnie przepraszać. Jednak... bat opadał. Raz za razem. A on cały czas patrzył mi w oczy. Widziałem, jak zaciska szczęki. Jak jego oczy zaczynają się szklić. Jak jego mieście napinają się w oczekiwaniu na kolejną falę bólu. A on nie krzyknął nawet razu.
Mniej więcej w połowie zaczynałem odczuwać... strach. W powietrzu dało się wyczuć ciężki zapach krwi. Na twarzach zebranych nie widziałem aprobaty, a raczej szok a niekiedy obrzydzenie, niechęć, a nawet gniew. Wydaje mi się, że to wtedy Agares i Barbatos zaczęli się otrząsać z sideł magii.
Bat upadał dalej. Po kolejnych dwudziestu razach dłonie zaczęły mi się trząść. Plama krwi powiększała się. W końcu wszystko inne zniknęło. Nie dostrzegałem już niczego wokół tylko twarz mojego przyjaciela. Słyszałem tylko trzask bata i dźwięk ten powoli przyprawiał mnie o szaleństwo. Jego czarne oczy mówiły „Patrz, to twoje dzieło".
Nagle Lilith ścisnęła mnie za ramię i zorientowałem się, że nie słyszę już bata. Panowała kompletna cisza. Nie rozumiałem, co się dzieje. Mephisto wpatrywał się we mnie wyczekująco, jakby chciał usłyszeć, że żądam kolejnych stu. Reszta wpatrywał się we mnie w ciszy. Ja jednak widziałem tylko Belzebuba tak samo dumnego, jak wcześniej. Widziałem pot na jego twarzy. Wiedziałem, że jest u kresu sił. A jednak nie krzyknął ani razu. Nie... nie poddał mi się.
Poczułem... jakby grunt walił mi się pod nogami. Wtedy... wstałem i wyszedłem. Bez słowa. Lilith próbowała mnie zatrzymać, ale uderzyłem ją i odpuściła. Zamknąłem się w swoich komnatach i poczułem się... jak najbardziej bezwartościowa i godna potępienia istota na świecie. To było... jak kubeł zimnej wody. Przez tydzień nie wychodziłem z pokoju. A gdy już to zrobiłem... Byłem na powrót sobą. Jakby bańka ignorancji prysnęła. Byłem świadom każdej potworności, którą uczyniłem.
Ja... udałem się do Sali Tronowej. Spodziewałem się zobaczyć krwawą plamę w miejscu, gdzie torturowano mojego brata, ale podłoga była perfekcyjnie czysta. Spotkałem Lilith. Kazałem jej wynosić się z Piekła i nie pokazywać mi się na oczy przez najbliższe tysiąclecie. A później... udałem się do Belzebuba.
Wsadzili go do celi, ale... tym razem miał opiekę. Amdusias zajęła się jego ranami. Wciąż wyglądał jak na wpół żywy. Ale... gdy wszedłem do jego celi, nie przywitał mnie gniew czy nienawiść. Nie... nie było wyrzutów. Nie było chęci zemsty. On... zapytał, jak się czuję. To ja padłem przed nim na kolana. Błagałem o wybaczenie ale jemu nie zależało na przeprosinach. Wciąż ma blizny. Pokrywają całe jego plecy. Są... pamiątką.

CZYTASZ
Alexis V
FantasyPiąta część opowiadania "Alexis". (Kiedyś wymyślę porządny opis, obiecuję).