Sky
Nie bardzo wiem co się dzieje wokół mnie. To znaczy, wiem, że odbył się proces Razjel i nawet pamiętam, co postanowili. Ostatecznie zgodzili się na propozycję Michaela i później jeszcze ustalali dokładnie szczegółu, ale na tym już mnie nie było. Wyszedłem.
Z jednej strony nie życzyłem Razjel źle. Wiem, że była przyparta do muru. Ja pewnie nie zawahałbym się zrobić czegoś złego, by na przykład ratować Ariela. Jestem pewien, że posunąłbym się dla niego daleko. Dlatego rozumiem, dlaczego to zrobiła.
Nie zmienia to jednak tego, że jestem wściekły. Nawet nie na nią. Na to wszystko. Uwolniła moje moce... i co teraz? Myślałem, że robi to, by mi pomóc a ona zrobiła to, bo jej kazali. A ja się zgodziłem, więc w zasadzie zrobiłem dokładnie to, czego chcieli. Nie wiem po co tego chcieli i to mnie wkurwia jeszcze bardziej.
A najbardziej wściekły jestem na siebie. Bo wszystko im ułatwiam. Jak nie pcham się tam, gdzie nie trzeba, to ochoczo robię to, czego ode mnie oczekują albo zwyczajnie nie potrafię ich powstrzymać, bo jestem frajerem.
Koniec tego dobrego. Teraz mogę władać znacznie większą częścią mojej mocy, więc już nie dam im się tak łatwo podejść. Będę trenował, aż będę padał z nóg. Nieustannie. Pożałują, że odzyskałem tę moc. Co prawda Rafael mówił, że jeszcze do końca nie wyzdrowiałem, jednak nie zabronił mi ćwiczeń. Poza tym czuję się już dobrze. Może czasem kręci mi się trochę w głowie no i zdarza się, że trochę boli, ale to nic wielkiego. No i są jeszcze lekkie mdłości jednak to wciąż nic groźnego.
Dzisiaj jednak... dzisiaj byłem już zmęczony. To trochę dziwne zważywszy na to, że obudziłem się... ile? Sześć godzin temu? I to ze snu, który trwał ponad dwa dni. A jednak siły dość szybko ze mnie uciekły. Dlatego wróciłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Sen przeszedł szybko i był przyjemny. A przede wszystkim długi.
***
Gdy się obudziłem, okazało się, że umknęło mi dwanaście godzin życia. Cóż... nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni. Wstałem, zjadłem śniadanie, bo byłem cholernie głodny, wziąłem długi, gorący prysznic a na koniec jeszcze wybłagałem kawałek ciasta na ładne oczy. Później, gdy nie miałem już nic innego do roboty, postanowiłem wprowadzić w życie mój plan, dotycząc treningów. Na początku byłem dość podekscytowany i pełny dobrych chęci. Nie na długo.
Nic nie szło, tak jak powinno. Od samego początku. Nie wychodziły mi najprostsze rzeczy. To nie tak, że nie potrafiłem ich zrobić. Po prostu nie mogłem przywołać tyle mocy, ile chciałem.
Używanie magii jest specyficzne. Musisz tak jakby... sięgnąć w głąb siebie, chwycić ją, wyciągnąć i dopiero wtedy możesz jej użyć. Kluczem jest, by wyciągnąć odpowiednią ilość. Nie lejesz wiadra wody, gdy chcesz zagasić pojedynczą świeczkę. Więc nie sięgasz też po dużą ilość magii, gdy chcesz zrobić coś drobnego. To bynajmniej nie wzmocni zaklęcia, a jedynie zakłóci jego przebieg. No i mniej więcej z tym miałem teraz problem. A to przecież jebane podstawy!
Po prostu sięgam po tę magię i czuję, że... że w niej tonę. Jakbym wszedł do sadzawki, którą znam jak własną kieszeń i stąpał po niej z pewnością siebie, aż tu nagle nie ma dna... a przecież zawsze było! Próbowałem się nie denerwować, ale ze średnim skutkiem. To było... irytujące. Jednak skoro wcześniej to opanowałem, to teraz też mogę.
To po prostu strasznie frustrujące. Chciałem uczyć się nowych rzeczy, a zamiast tego muszę wrócić do podstaw. To tak jakbym miał zaczynać od zera. Ostatecznie jednak zebrałem w sobie resztki spokoju i zacząłem ćwiczyć te jebane podstawy. Zacząłem od medytacji, by lepiej wyczuć i ogarnąć umysłem mój nowy magiczny potencjał.
CZYTASZ
Alexis V
Viễn tưởngPiąta część opowiadania "Alexis". (Kiedyś wymyślę porządny opis, obiecuję).