Rozdział 53

945 98 36
                                    

Skuliłem się bardziej, gdy poczułem nieprzyjemny chłód. Już przyzwyczaiłem się, że wszystko mnie boli, gdy się budzę, jednak nadal było to nieprzyjemne. Coś jednak było nie tak. Chłód był jakiś taki gorszy niż zwykle... Powietrze było przyjemniejsze a podłoga... podłoga mojej celi była miększa niż zwykle.

Dopiero po chwili wszystko do mnie dotarło. Uświadomiłem sobie, że przecież nie jestem w mojej celi. Otworzyłem gwałtownie oczy, przypominając sobie wszystkie wczorajsze wydarzenia.

A gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem... las. A gdy spojrzałem trochę bardziej na lewo i w górę spostrzegłem przypatrującego mi się Belzebuba. Chwila... siedział... patrzył na mnie...

- Żyjesz!

Belzebub nie wydawał się tym faktem specjalnie podekscytowany. Nie wyglądał też na zdrowego, a raczej na kogoś, kto jeszcze kilka godzin temu był na skraju śmierci... Więc w sumie wszystko się zgadzało.

Chwila... Ja... Spałem. Jakimś cudem nie zginęliśmy podczas mojej marnej ochrony. Która mogła być godzina...

- Za jakieś cztery godziny wzejdzie słońce.

Upadły chyba naprawdę potrafi czytać w myślach...

- Więc spaliśmy... ile?

- Jakieś sześć godzin. A to znaczy, że musimy jak najszybciej ruszać w drogę. Mamy szczęście, że Haures do tej pory nas nie znalazła. Gdyby nie była sama, nie mielibyśmy tyle szczęścia. Niemniej to kwestia czasu aż wpadnie na nasz trop. Dasz radę iść?

- Nie przeniesiemy się?

- Nie... Jeszcze nie. W tym lesie działa dziwna magia. Miesza w zaklęciach. To dlatego tak wiele czasu zajęło mi znalezienie cię. Gdy użyłeś pierścienia, zamiast przenieść się do ciebie, znalazłem się gdzieś w środku tego lasu. Najwyraźniej las otaczający posiadłość jest obłożony czarami. Lepiej, jeśli przejdziemy przez niego pieszo. Później nas przeniosę. Będę miał wtedy dość mocy, by przenieść nas wprost do Nieba. Jeśli zrobię to tutaj, a mój czar zostanie zakłócony, możemy wypaść pośrodku rzeki lub przy posiadłości. To zbyt duże ryzyko.

- Ale... Czy TY dasz radę iść?

- Nie musisz się o mnie martwić. Dam radę.

Belzebub milczał przez chwilę, ale ewidentnie chciał coś powiedzieć.

- Uzdrowiłeś mnie?

- Tak. To znaczy... próbowałem.

- ... Dziękuję.

To było... To dopiero było niezręczne. Zapanowała taka cisza... a ja nie bardzo wiedziałem co powiedzieć. Chwila... Gdy zasypiałem byłem w niego wtulony... Będę udawać, że na pewno, gdy upadły się obudził, już się do niego nie przytulałem.

- Ja... To wszystko moja wina, więc chociaż to mogłem zrobić.

- Nie. To moja wina. Źle oceniłem sytuację. Nie spodziewałem się czegoś takiego... Nie doceniłem Haures. Nigdy nie pokazała takiej mocy. Nikt jeszcze nigdy nie... nie roztrzaskał mojej obrony z taką łatwością. A ta magia... nie widziałem nigdy czegoś takiego.

- Więc ty też nie wiesz, co to było?

- Nie. Nie wiedziałem, że ma takie umiejętności. Nigdy ich nie użyła. Od jakiegoś czasu miałem na nią oko, ale nie zauważyłem niczego, co byłoby znaczącym dowodem. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego. Najwyraźniej Haures stoi w tym wszystkim dość wysoko... do tej pory czekała i nie wychylała się za bardzo. Udało jej się zataić nawet jej prawdziwe moce... One mnie martwią.

Alexis VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz