Rozdział 71

2.7K 107 180
                                    

Sky

Patrzyłem na pudełko, które stało pod moimi drzwiami i byłem dość... zmieszany. To mogła być bomba. Coś jednak mówiło, że jest nawet gorzej. Bombę łatwiej byłoby wytłumaczyć.

Dyskretnie podniosłem pudełko, wszedłem do pokoju i piznąłem je na dno szafy. Dla pewności jeszcze rzuciłem na nie sweter. Poprzednie pudełko zostało co prawda odnalezione, więc nie jest to najlepsza możliwa kryjówka... ale na razie ujdzie. Nie zamierzałem otwierać tego cholerstwa. Miałem przeczucie, że Mammon nie poprzestał na kajdankach i na razie nie chciałem psuć sobie humoru.

Byłem zmęczony treningiem z Belzebubem. Robią się coraz bardziej wymagające. Jestem jednak mocno zmotywowany. W końcu zacząłem robić postępy. Otwieranie przejść idzie mi naprawdę dobrze. Zajmuje mi to tylko chwilę, mają przyzwoity kształt, jeszcze się nie zabiłem ani nie straciłem żadnej kończyny. Same sukcesy.

À propos kończyn. Belzebub powiedział, że to, co zrobiłem Haures, było co prawda nieplanowane, ale godne podziwu. Poradził mi, bym pomyślał o powtórzeniu tego i udoskonaleniu. W końcu taka szybko zamknięta szczelina jest trochę jak... gilotyna. Może uda mi się tak uciąć Abaddonowi głowę. To... wiele by ułatwiło.

W każdym razie ciężko pracuję nad magią cienia. Do tego udoskonaliłem nieco moje bariery. Zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Już raz się przydały. Co prawda daleko im do jakiegoś przyzwoitego poziomu. Archanioł zniszczyłby je jednym ciosem. Ale taki demon już niekoniecznie.

W walce także idzie mi już dość dobrze. Daleko mi do mistrzów szermierki. No ale anioły i upadli mieli tysiące lat na opanowanie tych umiejętności. Jak na tak krótki czas szkolenia radzę sobie świetnie. Zarówno z bronią długą, jak i sztyletami. Popełniam błędy, ale coraz rzadziej. Zwłaszcza te kardynalne.

Podszkoliłem się też trochę z podstaw magii uzdrawiającej, ponieważ miałem pewne braki. A tak się składa, że często robię sobie krzywdę. Lub wpadam na kogoś, kto mi robi krzywdę. Znanie magii leczniczej jest wygodniejsze niż noszenie ze sobą w pełni wyposażonej apteczki.

Na lekcjach u Gabriela natomiast, dowiedziałem się naprawdę dużo o historii Nieba, Elizjum i ogólnie anielskiej rasy. Moja wiedza nadal była znikoma. W końcu ta rasa jest znaczenie starsza niż ludzka, a nawet ludzką historię trudno ogarnąć w kilka miesięcy. Teraz jednak trochę lepiej rozumiałem pewne zależności. Chociażby to dlaczego anielska społeczność była przez tyle lat bardzo konserwatywna.

Wbrew temu, co na początku myślałem, nie chodziło o to, że są po prostu aroganckimi chujami. Znaczy... nie tylko o to. To przede wszystkim milenia tak ukształtowanej mentalności. Do tego pewne problemy, z jakimi anioły się borykają. Bo wbrew pozorom nie jest tu doskonale. Znaczy... Pod wieloma względami jest. Jednak są pewne problemy, które leżą głębiej.

Anioły mają problem z dzietnością. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo ich to boli, dopóki nie zagłębiłem się w temat. Mają naprawdę niski przyrost naturalny. W porównaniu do nich ludzie mnożą się jak króliki. Gdyby nie to, że anioły żyją naprawdę długo... ich rasa już dawno by wyginęła.

Anioły jednak żyją setki, a nawet tysiące lat. W zależności od hierarchii. Przeciętny anioł żyje blisko milenium, natomiast serafini i Archaniołowie znacznie dłużej. Ponadto anioły nie starzeją się tak jak ludzie. Niemal do samego końca są... jakby to ująć... sprawni, zdrowi i użyteczni dla swojego społeczeństwa. Nie zmienia to faktu, że jeśli przez konflikty liczebność aniołów spada, to nie są w stanie tego nadrobić.

W drugiej wojnie światowej zginęło mnóstwo ludzi. Tak samo podczas plagi czarnej śmierci w średniowieczu. A jednak później urodziło się mnóstwo dzieci. Ludzkość nigdy nie była na skraju wyginięcia. W przypadku aniołów w trakcie wojny zginęło wielu z nich, a dzieci rodziło się tyle samo co wcześniej. Czyli mało. A oni nie mogą na to wpłynąć.

Alexis VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz