Rozdział 58

1K 114 12
                                    

Lucyfer

Cóż, to mogło skończyć się tylko na dwa sposoby. Bardzo dobrze lub bardzo źle. Liczyłem na ten dobry rezultat. Jednak z Miką nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza teraz gdy chodzi taki poddenerwowany. No przecież rozumiem, że nasza sytuacja jest poważna, a Niebo może być w wielkim niebezpieczeństwie. No ale bez przesady. To nie koniec świata.

To, co robiłem, było ryzykowne. Nie byłem jednak w stanie się powstrzymać. Belzebub wrócił z naszą małą zgubą, więc przynajmniej ten problem mieliśmy z głowy. Michael jednak nie dostrzegł tego przebłysku sukcesu. No nic. Jeśli nie ma innego wyjścia, to ja muszę mu poprawić humor.

W końcu to niezdrowe chodzić tak wiecznie zestresowanym. Na spotkaniach siedzi jak nadziany na kij. Co frustruje mnie podwójnie, bo gdy o tym myślę, zawszę mam ochotę nadziać go na coś innego.

Rozprasza mnie tym. Bo oczywiście następnie moje myśli wracają do tej wspaniałej nocy, którą razem spędziliśmy. Właściwie to wracam do tego bardzo często. Częściej niż zapewne powinienem.

W każdym razie Michael potrzebował nieco oderwać się od spraw Rady. Marszczy brwi chyba dwadzieścia cztery na dobę. Jestem niemal pewny, że już nawet przez sen utrzymuje te zmarszczki między brwiami. Cóż... na swój sposób są urocze.

Mimo wszystko nadal czułem się w obowiązku odwiedzić mojego przyjaciela. Nie miałem wątpliwości, że znajdę go w jego komnatach w Kapitolu. W końcu od tygodni nie opuszczał tego miejsca. A miał przecież taki ładny domek.

Chciałbym zabrać go do Piekła. Szkoda, że tamtejszy klimat nie wpływa na anioły zbyt dobrze. Tam mam jednak znacznie większe łóżko niż tutaj. Prysznic też. I podłogę wyłożoną puszystym dywanem. A może po prostu któregoś dnia zabiorę go do jednej z moich posiadłości w ludzkim świecie. Ta na Hawajach jest ładna. Spodobałaby mu się.

Tymczasem jednak musiałem myśleć o tym, co jest tu i teraz. Zapukałem w drewniane drzwi, a gdy usłyszałem pozwolenie, wszedłem do środka. Anioł siedział przy zawalonym księgami i dokumentami biurku.

Nie wiem, kogo spodziewał się Michael. Zapewne jakiegoś posłańca z nowymi wieściami czy informacjami. Po jego wyrazie twarzy łatwo było wywnioskować, że na pewno nie spodziewał się mnie.

- Lucyferze... Czy coś się stało?

- A czy coś musi się stać, bym odwiedził mojego... przyjaciela?

Jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Nie wyglądał zbyt dobrze. Oczywiście... jak na niego. Po prostu widać było po nim zmęczenie, stres i te wszystkie nieprzespane noce.

- Lucyferze nie mam teraz czasu na twoje zabawy.

- Doprawdy? A co takiego robisz?

- Przeglądam dokumenty dotyczące naszej armii. Najprawdopodobniej zbliża się wojna. Muszę wiedzieć ilu mamy żołnierzy, magów czy uzdrowicieli. Nie wspominając już, o stanie naszego uzbrojenia. Uriel zajmował się tym po Jofiel i ufam, że zadbał o nasze uzbrojenie. Niemniej wolę sam się upewnić.

- A więc nic ważnego.

Anioł posłał mi mordercze spojrzenie. Byłoby może bardziej zatrważające, gdyby nie miał cieni pod oczami.

- Odpowiadam za naszą armię. To ja ostatecznie poślę tych wszystkich wojowników do bitwy i moim obowiązkiem jest sprawić, by jak najwięcej wróciło do swoich rodzin. Muszę przeanalizować nasze położenie. Zaplanować potencjalne potyczki czy obronę. Musimy być gotowi. Abaddon może zaatakować z zaskoczenia. Musimy zorganizować potencjalną obronę naszych murów i granic.

Alexis VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz