- No chyba cię pojebało.Ariel westchnął ciężko i posłał mi specyficzne spojrzenie. Coś pomiędzy „Sky panuj nad swoimi reakcjami" a „w sumie mogłem się tego spodziewać". Rada wydawała się jednak kompletnie nieporuszona moim komentarzem i chyba na poważnie rozważali jego słowa. Ale... przecież nie mogą go tam wysłać. To niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne, sami przed chwilą to mówili. Na szczęście Zafiel chyba podzielała moją niechęć do tego idiotycznego pomysłu.
- Arielu Barachiel najprawdopodobniej tam będzie. Jest twoim byłym mistrzem. Czy jesteś pewien, że to dobry pomysł?
- Właśnie dlatego, że był moim mistrzem, powinienem tam iść. Znam go. Wiem czego się po nim spodziewać. Ponadto... mam pewne doświadczenie w dowodzeniu. Przede wszystkim jednak nie mam uprzedzeń do upadłych. To będzie drużyna złożona połowicznie z ludzi Lucyfera. Wiem, że nasi ludzie są zdyscyplinowany i nie pozwoliliby na niepowodzenie misji, z powodu niechęci do upadłych jednak myślę, że istniałoby ryzyko faworyzowania naszych lub zwyczajnie mógłby wystąpić konflikt charakterów. Pod moją komendą nie pozwoliłbym na wewnętrzny rozłam. Myślę, że nie ma wątpliwości co do tego, że ludzie pod moją komendą byliby traktowani równo i nie tolerowałbym najmniejszych oznak nietolerancji z żadnej ze stron.
- Jednak wciąż... to ryzykowne zadanie. Ty chyba najlepiej zdajesz sobie z tego sprawę.
- Owszem. Mimo wszystko chciałbym się tego podjąć. Uważam, że mam wystarczające umiejętności.
- ... Cóż... Nie mogę temu zaprzeczyć. Doskonale spisujesz się jako mój asystent... i przyznam, że od dłuższego czasu myślę nad tym, że być może marnuję w ten sposób twój potencjał bojowy. Wierzę w twoje umiejętności, a przede wszystkim po prostu ci ufam. Nie mam wątpliwości co do lojalności moich Virtui jednak rozumiem, iż reszta Rady niekoniecznie podziela mój punkt widzenia. W twoim wypadku chyba nikt nie miałby obaw... W przeszłości miałeś już pod sobą własny oddział... Myślę, że byłabym skłonna powierzyć ci swoich ludzi... Jeśli uważasz, że dasz radę... powiedzmy, że zaryzykuję. Niech ci będzie. Popieram twoją kandydaturę.
No chyba nie. A już myślałem, że jesteśmy po tej samej stronie, ale mnie zdradziła. Przecież... przecież mogą wysłać kogoś innego. Na pewno dużo osób się zgłosi. Jestem pewien, że etaty na samobójcze misje rozchodzą się jak świeże bułeczki.
Niestety ku mojej zgrozie reszta zaczęła dość znacząco kiwać głowami. Spojrzałem z nadzieją na Lucyfera. Ten odwzajemnił moje spojrzenie i już myślałem, że się dogadaliśmy, ale on jedynie wzruszył ramionami.
- Dla mnie spoko.
Zdrajca. No ale to, że się zgadzają, nie znaczy, że naprawdę pójdzie na tę misję. Przecież... mam jeszcze czas by mu to wyperswadować. O tak... już ja to temu idiocie wyperswaduję. Nie miałem jednak szansy wymyślić konkretnego planu działania, gdyż moje niecne rozmyślania przerwał Michael.
- Dzisiaj w południe zwołamy naradę, by zatwierdzić ten plan. Lucyferze, powiedz Belzebubowi, by sprowadził waszych ludzi. Zafiel wybierz swoich. Urielu, niech Gwardia przygotuje wszystko, co będzie im potrzebne do podróży. Chcę, by wyruszyli jutro o świcie.
Uriel zmarszczył delikatnie brwi i potarł swój podbródek w geście zamyślenia. Chyba chciał dołożyć coś od siebie. Przez krótką chwilę miałem nadzieję, że całkowicie zaneguje ten cały pomysł. Ku mojemu zawodowi nic takiego się nie stało. Wskazał na mapie jakiś punkt i spojrzał na swoich towarzyszy.
- Może powinniśmy wysłać drugą większą drużynę. Nie... nie drużynę... cały oddział. Będą poruszać się wolniej, a także wyruszą z co najmniej dwudniowym opóźnieniem, gdyż będzie potrzebne więcej przygotowań. Załóżmy, że Arielowi uda się przejąć... cokolwiek tam znajdą. Będziemy musieli utrzymać to miejsce i najprawdopodobniej dokładnie zbadać. Jego oddział będzie się składał z dwunastu osób. Trzynastu włączając jego. Sami tego nie zrobią. Wyślę pięćdziesięciu moich ludzi. Zatrzymają się w tej dolinie i będą czekać na wiadomość. W razie potrzeby udzielą wsparcia.
CZYTASZ
Alexis V
FantasyPiąta część opowiadania "Alexis". (Kiedyś wymyślę porządny opis, obiecuję).