Sky
- Wiesz, że jeszcze trochę jakby nie jestem w pełni sił?
- Jestem pewien, że demon weźmie to pod uwagę, nim rozerwie cię na strzępy, by pożywić się twoimi wnętrznościami. Na mnie to jednak nie robi wrażenia. Jeszcze raz tylko tym razem spróbuj włożyć w to nieco więcej wysiłku.
Popatrzyłem na Belzebuba spode łba z wyraźnym wyrzutem w moim (mam nadzieję) nienawistnym spojrzeniu. Upadły albo nie zauważył, albo co bardziej prawdopodobne zupełnie to zignorował. Stwierdziłem, że głupotą było oczekiwać od niego współczucia czy tym bardziej forów. No i w sumie miał trochę racji. Za każdym razem jak wracam do regularnych treningów po dłuższej przerwie, okazuje się, że jakimś cudem cofnąłem się w rozwoju. Nie inaczej było tym razem.
Belzebub jest wymagający. Poza tym jestem zawsze w centrum wydarzeń, a ostatnio sprawy trochę się pokomplikowały. Skoro nie wiemy, jaki będzie kolejny ruch naszego wroga to lepiej być gotowym. A ja gotowy zdecydowanie nie jestem.
Niemniej liczyłem na jakieś zrozumienie ze strony mojego mistrza... Chociaż... ponownie ma racje. Jak będę walczył z aniołem, upadłym czy demonem... tak na serio... to oni mi raczej forów nie dadzą. Chyba że stwierdzą, że jestem zbyt żałosny by marnować na mnie czas i energię... Tak może być.
- Sky przestań myśleć o głupotach.
Ledwo udało mi się sparować cios Belzebuba. Aż mi ręce całe zadrżały od impetu uderzenia. Czy gdybym nie zdążył, to przywaliłby mi tak w łeb, czy zdążyłby zatrzymać kij? Pewnie by zdążył... pytanie, czy by chciał.
- Nie myślę o głupotach!
Odsunąłem się na bezpieczniejszą odległość i pewniej chwyciłem sztylety. To nie moje artefakty, ale broń ćwiczebna. Belzebub dziś postanowił pokatować mnie fizycznym treningiem. Nie używał miecza, który jest jego ulubioną bronią. A to dlatego, że nie chciał mnie zranić... za bardzo. Nie powstrzymywał się przed przyłożeniem mi. Kij jednak zostawi mi co najwyżej wielkiego siniaka na łydce, a nie odetnie mi nogę. Zdecydowanie wolę siniaki.
Belzebub zaatakował, więc sprawnie zrobiłem unik. A później kolejny i kolejny. Nie trafił ani razu. Byłbym z siebie dumny, gdyby nie to, że jestem debilem.
Gdzieś przy piątym uniku uświadomiłem sobie, że te statystki są podejrzane. Udaje mi się uniknąć ciosu belzebuba dwa... może trzy razy z rzędu... ale zazwyczaj jednak dostaję łomot. Oczywiście za późno zorientowałem się, że właśnie grzecznie podążyłem tam, gdzie chciał. A dokładniej pod ścianę gdzie moja możliwość ruchu była bardziej ograniczona.
Teoretycznie mógłbym użyć przejścia i sobie zniknąć, ale Belzebub jasno określił zasady. Żadnej magii. Jedyne co mogłem zrobić, to spróbować się wymknąć nim całkowicie zablokuje mi drogę ucieczki. A żeby to zrobić, musiałem podjąć bardziej zdecydowane działania.
Udałem, że chcę zaatakować z prawej, po czym wykorzystałem moje (ponoć) atuty, a więc szybkość i zwinność, by jednak zaatakować z lewej.
Kątem oka ujrzałem tylko, jak Belzebub unosi brew. Nie ze zdziwienia, a raczej w niemym "Naprawdę?" bo najwyraźniej była to najbardziej przewidywalna rzecz, jaką mogłem zrobić.
Nawet nie wiem jak ale już po chwili leżałem na podłodze z kijem przyłożonym do klatki piersiowej. Jasny znak, że przegrałem, a gdyby ta walka była na poważnie to już bym nie żył. Zignorowałem myśl, że gdyby to było na poważnie, nie żyłbym już jakieś piętnaście minut temu.
Leżałem i próbowałem odzyskać oddech, co było trudne z Belzebubem przyglądającym się mi z tą swoją pokerową twarzą. I teraz nie wiem, czy jest rozczarowany, czy może już w ogóle uważa, że nie ma dla mnie nadziei. W końcu jednak przerwał ciszę, a w jego głosie nie dosłyszałem tego lodowatego tonu, który wskazywałby na to, że jest zły i ma mnie dość.
CZYTASZ
Alexis V
ФэнтезиPiąta część opowiadania "Alexis". (Kiedyś wymyślę porządny opis, obiecuję).