5. A mogło być całkiem znośnie.

724 23 3
                                    

Ewelina

Chodzę po sklepie tam i spowrotem, jakbym przymierzała kolejną parę butów, ale to nie one będą dzisiaj moim zakupem.

Przeglądam się w tym lustrze i niezbyt podoba mi się ta orteza. Czuję się w niej bardzo sztywno. W ogóle nie wygląda tak, jak ją sobie wyobrażałam.

  - Widzę, że nie jest Pani przekonana, ale proszę mi wierzyć, że jest to orteza innowacyjna. Nie tylko będzie podtrzymywać rzepkę w miejscu, ale także łagodzi ból. - mówi pani ekspedientka.
  - Muszę się po prostu przyzwyczaić.
  - Jaki jest koszt tej ortezy? - pyta tata.
  - 309zł, z refundacją 149zł.
  - To nas pani uspokoiła. - uśmiecha się mama, a tata płaci.
  - Wrzucam do pudełka, paragon. Jest on oczywiście podstawą do gwarancji, oraz w środku znajduje się taki przewiewny materiał pod ortezę, żeby nie poobcierać sobie skóry latem, w krótkich spodenkach lub sukience.

Po wyjściu ze sklepu, dziwnie się w niej czuję i jeszcze dziwniej wsiadam do auta.

  - Radzę Ci, chodzić dzisiaj w tym po domu, cały czas. - mówi mama.
  - Czemu? Lekarz mówił, że w domu mogę to zdejmować.
  - Lepiej pochodź i się przywyczajaj, bo poruszasz się teraz jak RoboCop. - nabija się ze mnie, chichrając się z tatą.
  - Bardzo śmieszne. Tato w domu Ci zwrócę za tą ortezę.
  - Jeszcze czego? Na takie rzeczy to mnie dziecko stać. Z resztą jest to mój obowiązek. Trzymaj dla siebie kieszonkowe.
  - Ale... - nie lubię jak rodzice mają wydatki przeze mnie.
  - Ewela nie dyskutuj, tylko podziękuj tacie.
  - Dziękuję. - daje mu buziaka, zanim zapnę pasy.
  - Czy życzą sobie panie, gdzieś jeszcze jechać?
  - Tak, Maciuś. Jedźmy do jakiegoś sklepu. Zrobimy zakupy i szybko w domu zrobię obiad, żebyś jeszcze przed wyjazdem, zjadł coś dobrego.
- Tak jest. - salutuje i wykręca auto z parkingu.

Tata chyba specjalnie zabrał nas do Tulipana, żebym ćwiczyła chodzenie. Idzie mi to coraz sprawniej, ale mogę zapomnieć, o siedzeniu pod klasą. Nawet z pomocą nie wstanę.
No nie ma takiej opcji.

Wracamy do domu i biorę się za przepisywanie skanów do zeszytu, które na bieżąco wysyła mi kochana blondynka. Dzięki temu jestem przygotowana na jutro. Nie jestem kujonem, po prostu nie lubię mieć zaległości, a co za tym idzie, przykrych niespodzianek w postaci kartkówki z poprzedniego tematu.

Gdy skończyłam przypisywać wszystkie lekcje, spakowałam małą, sportową torbę i razem z ortezą na nodze, poszłam na przystanek autobusowy. Przede mną długa droga, więc z przyjemnością włożyłam słuchawki i włączyłam swoją playlistę, na Spotify.

Po ponad pół godzinnej podróży, wysiadłam niedaleko ośrodka rehabilitacyjnego. Zadowolona, że jestem sporo przed czasem, podeszłam do pani z rejestracji, na podpisanie "listy obecności" i pokierowała mnie, do szatni.

Byłam zdziwiona, że nie zastałam nikogo w środku, ale jedna szafka jest zamknięta.

Czyżbym była ostatnia? 

Spojrzałam na zegarek... 17.50, więc wzruszyłam ramionami i w swoim normalnym tempie, przebrałam się w długie, czarne, dresowe spodnie z białym znaczkiem Nike, i pomarańczowy t-shirt na krótki rękaw, z dekoltem w serek. Do tego wzięłam też świeże, białe skarpetki i czarne, wsuwane tenisówki.

No i nie mogę zapomnieć o ortezie, którą założyłam na spodnie.

Zanim wyszłam, wzięłam ze sobą tylko kartę pacjenta, z wypisanymi zabiegami i gazy, a kluczyk od szafki, schowałam w dobrze zabudowany biustonosz.

Idąc w wyznaczone miejsce, trzymam w suchych wargach kartę, bo robię sobie z włosów, sporego koka na karku.

  - Dobry wieczór. - mówię, z szerokim uśmiechem do blondyna, o niebieskich oczach.

Moje Grube Życie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz