Po wyjściu z budynku lotniska uderzyło mnie gorące powietrze. I pomyśleć, że jest to ostatni tydzień listopada, a w Polsce dwadzieścia sześć godzin temu zostawiłam mróz i śnieg.
— Kochana jak lot, jak jedzenie w samolocie, jak odprawa, jak mama? - zasypywała mnie ciocia pytaniami.
— Wszystko dobrze ciociu i wujku – Viki i Frank – przerwała mi – Viki, mi też to pasuje.- Wszystko dobrze, rodzice i Paweł z Asią oraz bliźniaczkami pozdrawiają bardzo gorąco. Chociaż w tym klimacie to chyba nie na miejscu. - Zaśmialiśmy się wszyscy we trójkę równocześnie.
— Wery good, wiesz Sylwio, my z Frankiem już nie mogliśmy się ciebie doczekać — wymienili z Frankiem spojrzenie — wiesz, jesteś naszym fresh, nowością i młodością z Polski.Tak, świeża, jak cholera dwudziestosześcioletnia letnia singielka, nie asertywna, wykorzystywana przez wszystkich, od rodziny, po szefową i panią w warzywniaku. Dobra Sylwia kończ to umartwianie się i podziwiaj Sydney. Zacznij żyć.
— Teraz musisz odpocząć, wiesz, różnica czasu jest ogromna, a za już za kilka dni poznasz nasze„dziedzi", to znaczy Franka, syna i córkę z ich familią. W niedzielę już za five days jedziemy do polskiego kościoła, a po mszy jest tam taka nasza polonijna impreza. Zjeżają się nasi frends z okolic NSW. No jak to będzie po polsku, aaaaaa Nowa Południowa Walia, nieważne. No i musisz kogoś poznać...
No nie! Zaczyna się! Wiedziałam...! Boże, jeszcze nie minęła godzina, ledwo co stanęłam na rudej australijskiej ziemi i już akcja, tak bez żadnego urabiania mnie, przygotowania, bez owijania w bawełnę?
— Poznać, kogo? Twoję pielęgniarkę? — co ta kobieta wymyśla? — Cio... Viki, a kiedy jest twoja operacja? — Nie zapomniałam, po co tu przyjechałam i grałam trochę na zwłokę, a co?— Nie, nie pielęgniarkę, Frends z klubu polonijnego- i uśmiech do Franka - a operacja już we wtorek po świątecznym garden party, by do świąt i sylwestra wydobrzeć, prawda Frank?
— Tak, Viki — odparł i uśmiechnął się do żony z miłością w oczach. Frank jest starszy o sześć lat od cioci, ale naprawdę rewelacyjne się trzyma. Teraz jeszcze bardziej korzystają z życia, odkąd w zeszłym roku przekazał swoją firmę synowi Paulowi.Dałam, za wygraną, już się nie odzywam w tej kwestii, niech Viki mówi, co chce i jak chce. Ten jej polski i wtrąceniami słów po angielsku, mnie tak rozbraja, że wybaczam jej wszystko. Zresztą, przecież oprócz dostarczenia towarzystwa w czasie rekonwalescencji, to mogę się zabawić. A nawet jeśli chcą mnie z kimś poznać, może nie będzie gorszy niż John Szabo. Na samą myśl o nim, motyle w brzuchu zaczynają wariować.
Z lotniska było około dwóch godzin do Liverpool miejscowości, w której mieszkają. Według Viki ich dom to taki typowy mały australijski domek, bez ogrodzenia z przodu, ale za to ma dwie pięknie różane pergole. Pięć sypialni, dwie łazienka, pralnia, kuchnia z małą jadalnią, a z niej przejście do pokoju dziennego. Naprawdę mają bardzo ładny, nowoczesny i wielki dom. Z tyłu jest drewniany taras z zejściem na zadbany trawnik i basen, z jeszcze jedną „mini" łazienką przy nim! O to mi się podoba. Przygotowując się, do wyjazdu czytałam, że tubylcy nie bardzo przejmują się wystrojem wnętrz domów czy mieszkań, chyba upał im nie pozwala. Viki natomiast, świetnie to wszystko urządziła, a sam basen i ogród, rewelacja. Może nauczę się w nim pływać. Uff jest okropnie gorąco, ale jak na razie przyjemne gorąco. W Polsce ostatnimi czasy było brrr mrożnie i mało przyjemnie.
Jesteśmy już po kolacji powitalnej, baranina z warzywami i marchewką z groszkiem i oraz jakąś papką ziemniaczaną, przepraszam puree, a na deser tapioka (to coś jak kisiel z ziarenkami?) z sokiem brzoskwiniowym. Nowe, ciekawe smaki i zapachy. Viki gotuje całkiem dobrze, ale przytyć to chyba nie przytyję, na jej kuchni. Tak naprawdę to ciocia ma pomoc domową, czy jak to się zwie i ona raczej zajmuje kuchnią. Katrina to pięćdziesięciolatka, która przychodzi co drugi dzień i pomaga Wiktorii w prowadzeniu domu. Wieczór jest godzina dwudziesta z minutami, za oknem jasno, a na termometrze trzydzieści dwa stopnie celsjusza, pijemy lemoniadę na tarasie, chwalą prezenty, które przywiozłam. Siostrze mamy piękne atłasowe ozdobne poszewki na poduszki w jej ulubionym kolorze, pudowego różu, a Frankowi polską wódeczkę, którą się już raczy. Jest bardzo przyjemnie... Już za kilka dni, bo pierwszy grudnia zaczyna się australijskie lato. Ciekawe jak to będzie, co szykuje mi los? Nie chce mi się jeszcze spać, dla mnie to środek dnia, a w Australii grubo po północy. Gdy tylko zamykam oczy, pojawiają się on, brodacz z samolotu, Janek Szabo i jego czarne spojrzenie, czuję jego gorące dłonie, i słyszę jego niski głos. Sylwia daj spokój, zaśnij wreszcie, musisz przywyknąć do nowej strefy czasowej. Ile to do przodu, jedenaście czy dziesięć. Nie ważne jutro to dodam, czy tam odejmę.
Pięć dni zajęło mi przestawienie się w nowej strefie czasowej, uciekł mi jeden dzień, ale odzyskam go w drodze powrotnej. Te pierwsze dni Viki i Frank zorganizowali mi na poznawaniu okolic Liverpool, a ja jak gąbka chłonęłam nowe otoczenie, podziwiała roślinność, poznawałam sąsiadów, wszystko jest tu takie inne. Jedna rzecz dość mocno rzuciła mi się w oczy. Tubylcy nie spieszą się tak jak w Polsce, mają na wszystko czas. Może to tylko moje wrażenie, możliwe, że jak poznam więcej tutejszych zwyczajów, to okaże się, że i tu też ciągle brakuje na wszystko czasu. Od pierwszego dnia ćwiczę i uczę się angielskiego, na dodatek okazało się, że ciocia jest świetną nauczycielką. Nawet pokusiła się o stwierdzenie, że mówię tak jak ona po roku pobytu w Australii, a angielskiego uczyła się od podstaw.
— Dziś już niedziela Sylwia kochana, tak się cieszę na mszę w polskim kościele i doroczną świąteczną imprezę w parku centralnym. A tam poznasz paru naszych bliskich znajomych z Jamberoo, to 110 km od nas — przy śniadaniu zakomunikowała uśmiechnięta Viki.
Dobrze, że właśnie przełknęłam tosta z dżemem imbirowym, (moje odkrycie australijskie) już zaczyna się, miałam coś powiedzieć, ale Wiktoria nie pozwoliła mi, mówiąc dalej.
— Wiesz kochana, ja po niedzieli idę do hospital, a Frank idzie do Juliana, naszego sąsiada pomóc mu przy instalacji elektrycznej w ich hause, Sylwio nie możesz się nudzić przez tydzień sama, może poznasz kogoś w swoim wieku, coś porobicie razem, może kino albo poplażujecie i popływacie. U nas w Australii teraz prawie wszyscy mają hollyday, wiesz czas wolny — I mrugnęła porozumiewawczo do męża — no przecież Frank już nie pracuje? W myślach gadałam jak zwykle do siebie.
— Nikogo nie muszę poznawać, pokręcę się po okolicy, śliczny park tutaj macie, może zacznę trochę biegać, poćwiczę angielski, może zacznę coś na drutach, o kilka emaili mam do napisania... zresztą nie umiem pływać — trochę się broniłam.
— To nie problem, nauczysz się pływać, nieważne. Dziś idziemy się zabawić, zobaczysz, jak świętuje Polonia Australijska i Australijczycy. - Uśmiechnęła się Wiktoria.
Skapitulowałam, będzie, co ma być. Wystroiłam się w jedyną sukienkę, jaką przywiozłam z Polski i oto jestem w polskim kościele, pięknie trochę nowocześnie, ale pięknie. Ludzie uśmiechnięci, a po mszy jakoś inaczej niż w Polsce, nie uciekają zaraz po niej i biegną zająć miejsca przy stolikach, tylko witają się, rozmawiają i to po polsku. Ta cała impreza jest w prześlicznym publicznym parku, ślicznym parku, namioty i parasole, grile elektryczne, scena, gra polska muzyka zaraz, zaraz na scenie Golce, no nie, to musiałam przylecieć do Australii, by ich na żywo posłuchać.
Ludzi około 200, przybyli całymi rodzinami. Dzieciaki poubierane w stroje ludowe, krakowianki i krakowiacy, super. Uff, ale gorąco... siedzimy pod parasolką, idzie w naszym kierunku jakaś elegancka kobieta, w wieku zbliżonym do Franka z... no nie! Towarzyszy jej drwal z samolotu! Na dodatek, zbliżają się do nas na niebezpieczną odległość. Nie, omg, uśmiecha się do mnie, poznał mnie! Nie! To nie możliwe! Nie! Oni do nas podchodzą...
— Viki hallo! Kochana Viki.
CZYTASZ
Miłość na Antypodach
RomansaSylwia wylatuje do Australii, by zaopiekować się ciotką Viki po operacji. Marzy też, by ten wyjazd okazał się szansą na zmianę jej nudnego życia, jakie wiodła w Polsce. Sprawa wydaje się prosta, ale już w samolocie zaczynają się problemy, gdy spotyk...