Zacznij w końcu Żyć!

466 39 12
                                    

– Czyś ty zwariowała, jakich kłopotów to ona była całą prowodyrką tego zamieszania! Wybij sobie te wyrzuty z głowy – Ivon wstała i przytuliła mnie na tyle, na ile pozwolił jej gips na moim barku – To ta dziewczyna ma jakiś problem natury psychicznej, a narkotyki tylko pogłębiły jej stan. Najgorsze, że trzeba było takiego wypadku, by jej rodzina zaakceptowała fakt, że trzeba ją leczyć w zakładzie zamkniętym.

– Może jednak terapia bez zamykania...

– Zapomniałaś, co ona chciała ci zrobić – przerwała mi, nie dając mi szans bronić Lindy – zresztą z tego, co mi mówił Paul, ona bezpośrednio po wypadku, dalej się odgrażała. Coś w stylu, że nie dopuści do siania zamętu w rodzinie, że nikt nie może odebrać jej tego, co do niej należy. Nigdy nie nie spocznie, póki nie zrobi porządku z każdym, kto jej zagraża.

– Czuję się odpowiedzialna, za to całe zamieszanie Ivon – było mi okropnie źle.

– Przestań dziewczyno, ona jest chora i jej bliscy w końcu zrozumieli, że jest niebezpieczna dla otoczenia i siebie również. Dlatego zdecydowali się na drastyczne środki, ponoć lekarz już jakiś czas temu proponował szerszą diagnostykę w kierunku schizofrenii.

– To straszne i jest mi...

– Dość, już raz ci powiedziałam, to nie była twoja wina! – przerwała mi po raz kolejny Wolna, wstała, chwyciła moją lewą dłoń – to z tą z nią był bardzo duży problem i całe szczęście, że chcą go rozwiązać. Gdyby była normalną, zdrową osobą, to miała by zapewne wyrzuty sumienia, a ona nic, kompletnie, dalej pogrąża się w swoim szaleństwie. To cud, że Tinie nigdy nie zrobiła krzywdy. Sylwio, przestań się zadręczać i zacznij myśleć o sobie, dziecku, szalejącym Szabo – puściła mi oczko – zamiast brać winy wszystkich na swoje barki!

– To nie tak, jest mi tak po ludzku szkoda Lindy i jej rodziny, może przeżyła w młodości coś, co spowodowało u niej pogłębianie się takiego destrukcyjnego stanu.

– Ja wiem, ty w każdym widzisz dobro, obiecaj mi jednak, że będziesz bardziej teraz uważać.

– Obiecuję, ostatnie wydarzenia nauczyły mnie, że muszę być mniej ufna dla obcych, ale to nie znaczy, że z dnia na dzień stanę się mniej wrażliwa.

– Dobrze, dobrze, ale nad asertywnością to zdaje się, że też musimy popracować – uśmiechnęła się – zacznij od dziś.

Tak, na pewno ma rację, jeszcze w Polsce miałam z tym kłopot. À propos Polski, czy oni widzą co się ze mną dzieje? Mam nadzieję, że jeśli tak to otrzymali trochę ubarwioną prawdę, bo moja mama, pewnie też zapędzi się w wyrzuty sumienia, że do tej Australii mnie wysłała.

– Słuchaj, czy moi rodzice wiedzą?

– Nie, Viki ma im dziś powiedzieć i przede wszystkim uspokoić, jednak chyba lepiej byś ty zadzwoniła, jeśli lekarz uzna, że to nie jest za duży stres dla ciebie i dziecka.

– A gdzie mój telefon?

– John go ma, nie rozstaje się z nim, mówi, że to jego zasługa w szczęśliwym zakończeniu tej dramy.

– Dzień dobry – do sali weszła doktor Yana, a zaraz za nią dwie pielęgniarki, które wwiozły ultrasonograf.

– Dzień dobry pani doktor – odpowiedziałam i lekko się zdenerwowałam, gdyż liczyłam, że przy tym badaniu będzie obecny brodacz.

– Jest pani gotowa posłuchać bicia serca maluszka? – spytała z uśmiechem – wstępne badanie już zrobiłam. Wypadło dobrze, zważywszy na wypadek jaki pani przeszła. Dobrze, że pani pryjaciółka mnie powiadomiła, dzięki niej jestem tu dziś znowu. Jeśli z panią i dzieckiem będzie dobrze, zobaczymy się już u mnie w gabinecie za jakiś czas, na wizycie kontrolnej.

Miłość na AntypodachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz