Farma Petra

671 60 29
                                    

– Sylwio, czy ty mnie chociaż trochę lubisz? 

Łyżeczka z porcją loda wróciła do pucharka, już nic nie przełknę. Zatkało mnie, a tak miło było, naprawdę nie spodziewałam się takiego pytania. Moje oczy musiały się wydawać jeszcze większe niż u żaby, oczywiście zaklętej królewny. 

– Wiesz, chodzi mi o to, czy gdyby mama była zdrowa i nie byłoby tego całego udawania z byciem razem, to umówiłabyś się ze mną na właśnie na taką kawę i lody, spontanicznie? – Przeczesał nerwowo włosy długimi, zgrabnymi palcami, oczekując jakiś moich słów. 

– Dla takiego lanczu z rekinem w roli głównej, pewnie tak, jestem w Australii gotowa poznawać wszelkie nowe smaki – odważyłam się tylko tyle powiedzieć, bo w uszach ciągle tkwiło mi pytanie: czy go lubię? Czy mogło to oznaczać, że on mnie lubi i mu się podobam? 

– Do której masz czas? – Oprzytomniał i spoważniał, tak jakby za dużo powiedział i już żałował albo moja odpowiedź, nie była taka, jakiej się spodziewał. – Dasz radę jeszcze ze mną wytrzymać i odwiedzić mamę? 

– Tak, chcę odwiedzić z tobą Annę, jedzmy – z premedytacją pominęłam, że wytrzymam, ja jeszcze pragnęłam z nim spędzić kilka chwil. 

W drodze do szpitala panowała napięta atmosfera, nie wiedziałam jak powiedzieć Jankowi, że nawet w sennych marzeniach, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby ktoś taki jak ja, mógł się spodobać takiemu przystojniakowi, na tyle, by chciał się ze mną umówić. Według Karola i Maćka jestem niezłą laską, ale to kumple, nie są obiektywni.

 – Sylwio, mam nadzieję, że nie zamęczyłem cię dzisiaj i nie uraziłem cię? 

– Nie, jest w porządku i lepiej się uśmiechnij, nim wejdziemy do twojej mamy, bo wyczuje, że żadna z nas para – dotknęłam jego lewej dłoni spoczywającej na drążku do zmiany biegów. – Janku, polubiłam cię. – Powiedziałam cicho. 

Sama nie wiem jak te słowa, wypłynęły z moich ust. Jego dłoń zamknęłam moją i delikatnie uścisnęła. Nic już niemówiliśmy, tylko popatrzyliśmy sobie w oczy.

W szpitalu Annę ucieszyły nasze wspólne odwiedziny i zapowiedź spędzenia wspólnie świąt i nowego roku na farmie, wręcz ozdrowiło ją na pewno na duchu, ciałem zajmą się lekarze później. Gdy ja zabawiałam chorą luźną pogawędką o zakupach w butiku „Lalya", drwal rozmawiał z doktorem Millot'em, który naprawdę jes tdobrej myśli co do powrotu do zdrowia. Jednak potwierdził, że Anna końcem stycznia najpóźniej musi przejść operację. 

Już około ósmej wieczorem, pożegnaliśmy się z panią Szabo i mój cały praktycznie dzień z chłopakiem na niby zbliżał się ku końcowi. 

– Dziękuję za fantastyczny dzień, było naprawdę miło.

 –To ja ci dziękuję, poczekaj – złapał mnie za rękę i szepnął– Viki w oknie, nie uciekaj – szepnął i lekko pocałował moją dłoń.

Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Musiał to zauważyć, jak reaguję na każdy jego dotyk, spojrzenie, słowa.

 – Ciesze się, że już jutro będziesz na farmie. – Pocałował mnie na pożegnanie w policzek, pomachał do Wiktorii. – Do jutra, śpij dobrze! 

– Do jutra – tylko tyle byłam w stanie wydukać, ale uśmiechu zadowolenia i rozkosznego uczucia w całym ciele niezdołałam ukryć. 

Boże! Co się dzieje, ja nigdy czegoś tego nieczułam. Z Marcinem tak naprawdę to zaszliśmy dużo dalej, ale nie czułam nic. Wiedziała, że w końcu tak trzeba, w gimnazjum trzymanie się za ręce, liceum mokre pocałunki i macanko zaliczyć, które było, jakie było, takie jakieś blee. Nawet mój pierwszy raz, nie wiem, czy się odbył tak jak, miało być. Byliśmy lekko wstawieni i uwierzyłam mu, gdy mówił, wręcz zapewniał, że było ekstra. Tyle, że zerwał ze mną tydzień po na dzień przed moimi dziewiętnastymi urodzinami. Śmiem twierdzić, że dobrze raczej nie było. Od tamtej pory, każdy dotyk faceta, działał na mnie odpychająco, rzadko zgadzałam się na drugą randkę, wiedząc, że lepiej nie będzie. Jedynie z moimi tęczowymi chłopaki czułam się na luzie i bezpiecznie. 

Miłość na AntypodachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz