Szczęk zamka, huk wystrzałów, odgłosy kroków. Wybiegam z pokoju i od razu unoszę pistolet. Oddział Amara nadal nie wszedł do środka, ale skutecznie odwraca od nas uwagę. Zanim bezfrakcyjni orientują się, że tu jesteśmy, otwieramy ogień. Staram się nie nikogo nie zabić; jeszcze mniej od perspektywy mordowania, nie podoba mi się strzelanie w plecy. Niektórzy Wierni spoglądają na nas przez ramię, spora część z tych, którzy byli zajęci bombą też już nas dostrzegło. Biegną do nas, ale nie strzelają. Dlaczego?
- Uważaj! - woła Tobias i mocno szarpie mnie za ramię, ciągnąc za sobą za podium dla rodziny królewskiej. Od ściany za nami odbija się nóż. Marszczę brwi. - Nie mają amunicji - chłopak mówi na głos to, co myślę.
Odpycham się od podłogi i na wpół na ślepo strzelam do ludzi przed nami. Słyszę krótkie, niepokojące kliknięcie. Sięgam do kieszeni, ale nie wyczuwam tam znajomego ciężaru magazynku.
- Teraz my też już nie - stwierdzam i znowu się chowam. To się musiało tak skończyć. Od tej chwili wszystko zależy od tego, kto ma w zapasie więcej pistoletów.
- Zostań tu - nakazuje Tobias.
- Co?! Nie! - krzyczę, ale on już wychodzi z ukrycia. - Tobias! - wołam, ale zagłusza mnie jego krzyk.
- Evelyn! - wrzeszczy. Jego głos staje się przez to chrapliwy i nieprzyjemny, niemal nierozpoznawalny. Spoglądam na niego przerażona. Ręce trzyma w górze, celuje w sufit. Już mam rzucić się do przodu, powalić go na ziemię i pilnować, żeby przestał zachowywać się jak ktoś, kto koniecznie chce umrzeć, ale nagle wszystkie strzały ustają.
- Tobias?! - To królowa. Brzmi tak, jakby nie sądziła, że mogą się jeszcze dzisiaj spotkać.
- To koniec! - woła chłopak i wchodzi na podium. Podnoszę się, by móc go obserwować, równocześnie rozglądając się za jakąś bronią, ale poza nożem, w dodatku złamanym, w pobliżu nic nie leży. Zaciskam palce na krwistoczerwonym materiale zdobiącym scenę. Tobias, co ty robisz?, myślę. - Nie uciekniesz stąd. Mamy przewagę, pałac jest w naszych rękach. Wiecie o tym. Poddajcie się...
- I co potem? - Evelyn robi kilka kroków w stronę syna. - Poddamy się, a wy nas wszystkich zamkniecie, zastrzelicie albo wyślecie za mur.
Spoglądam na Niezgodnych, którzy już zdążyli wejść do studia i ustawić się w szeregu. Kilku z nich trzyma uniesioną broń. Tobias patrzy na nich przez ramię i gestem nakazuje opuszczenie jej. Niektórzy się ociągają, robią to z pewnym wahaniem.
- Nikt więcej nie musi dzisiaj umrzeć - mówi Tobias. - Ale nie pozwolę już dłużej rządzić ani tobie, ani Marcusowi. A za murem, tak na marginesie, nie jest aż tak źle.
Przez salę przebiega pomruk zaskoczenia i niepokoju. Nagle czuję ukłucie czegoś, czego nigdy wcześniej nie czułam, myśląc o naszej wyprawie do Agencji. Satysfakcję.
- Nie masz pojęcia, co tam jest - syczy Evelyn i mruży oczy. Wydaje się bardzo pewna siebie jak na kogoś, kto właśnie przegrał wojnę. Kiedy jednak opuszczam wzrok widzę, że drżą jej dłonie. - Nikt tego nie wie.
- Ja wiem - zapewnia ją. - Byłem tam. I opowiem o tym każdemu, kto będzie chciał słuchać. Ale najpierw... zakończmy to.
Evelyn zaciska usta i podchodzi jeszcze bliżej. Teraz ją i Tobiasa dzieli tylko kilka kroków.
- Tobias... - zaczyna. Brzmi zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka sekund temu. - Nie mogę ci na to pozwolić. Chicago mnie potrzebuje. Nie możemy pozwolić Marcusowi zostać u władzy, ale nie musimy ze sobą walczyć.
- Szkoda, że nie pomyślałaś o tym wcześniej - rzuca Tobias ze złością, ale zaraz się opanowuje. - Marcus nie zatrzyma korony, ty też nie.
CZYTASZ
Because I had You ✔
FanfictionDla Beatrice Prior Eliminacje dobiegły końca, ale dla Tobiasa Eatona gra toczy się dalej, chociaż od początku jest na straconej pozycji - w chwili, gdy do pałacu przyjechało dwadzieścia pięć dziewczyn, jego los został przypieczętowany, bo tego chcie...