Rozdział 25

944 57 14
                                    

Cudownie jest znów czuć swoje palce. Delektuję się nieprzyjemnym mrowieniem dłoni, a potem kilka razy zaciskam pięści, tylko dlatego, że jest to wykonalne. 

Żołnierze wyprowadzają naszą dziesiątkę z pokoju, a ja orientuję się, że to musi być coś w rodzaju aresztu Agencji, chociaż wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że go mają. Nadal mam skute ręce, ale przynajmniej mogę rozprostować nogi. Rzecz jasna, nie pozwalają nam się do siebie odzywać, ani zmieniać miejsca w szeregu, w którym nas ustawili.

- Dokąd idziemy? - pyta Tobias.

- Zobaczycie.

- To nie brzmi najlepiej - zauważa Zeke, zanim zdąży się ugryźć w język. Żołnierz, który idzie kilka kroków przed nim, nagle się zatrzymuje, odwraca do niego i wyprowadza mocny cios prosto w jego szczękę.

- Zeke! - rozlega się seria okrzyków. Jeden z nich należy do mnie. 

Pedrad zatacza się w bok, wypada z kolumny, ale po chwili odzyskuje równowagę i spogląda na mężczyznę ze złością.

- Do szeregu - nakazuje żołnierz,  równocześnie kładąc dłoń na pistolecie, wystającym zza paska. 

Zaciskam usta i spoglądam na Zekego błagalnym spojrzeniem. Nie rób nic głupiego, błagam cię. 

Chłopak kiwa głową, a ja cicho wzdycham z ulgą. Zostajemy z powrotem zebrani do szeregu, tym razem ląduję tuż za Tobiasem. W jakiś sposób jest w tym coś pocieszającego. Idziemy jeszcze przez kilka minut, a ja zauważam tablice informacyjne i orientuję się, że musimy iść na stołówkę. Mam tylko nadzieję, że faktycznie oznacza to posiłek.

Do środka wchodzimy przez szerokie, dwuskrzydłowe drzwi. Pomieszczenie jest naprawdę duże, jasno oświetlone... i całkowicie puste, jeśli nie liczyć kolejnych dwóch żołnierzy - mężczyzny i kobiety, którzy czekają na nas przy stanowisku do wydawania posiłków. Zestresowany kucharz trzęsącymi się dłońmi nakłada porcje ziemniaków i fasoli na nasze talerze. 

Podchodzę do niego i odbierając kolację, kiwam głową i  uśmiecham się lekko do mężczyzny, jakby chcąc mu tym dodać otuchy, chociaż to raczej to słaba pociecha. Prostuję się, starając się utrzymać tacę skutymi rękami i zerkam na kobietę obok mnie. Marszczę brwi. Wygląda... znajomo.

- Czego się gapisz? - pyta ostro. Momentalnie podnosi mi się ciśnienie i mam ochotę jej odpyskować, ale nadal mam na sobie koszulę nasiąkniętą krwią Milesa. Nie potrzebujemy kolejnego trupa, powtarzam sobie.

Opuszczam wzrok i posłusznie ruszam za Tobiasem do przydzielonego nam stolika. Siadamy obok siebie, krzesło po mojej drugiej stronie zajmuje Bellamy, naprzeciwko są Peter i Uriah. Dwóch żołnierzy staje po przeciwnych stronach blatu, pilnują, żebyśmy nie rozmawiali. Nie jestem pewna, czy mój mózg jest teraz w stanie rozmawiać i równocześnie obsługiwać sztućce.

Jeszcze raz zerkam na kobietę przy ladzie. Na pewno widziałam ją już wcześniej, ale nie może być z miasta...

Nagle ktoś trąca moją nogę kolanem. Spoglądam na Tobiasa. Ma neutralny wyraz twarzy, wpatruje się w swój talerz, ale potem jeszcze raz mnie dotyka. Odrobinę się rozluźniam i przysuwam swoją nogę do jego, czuję przyjemne ciepło. Nie możemy się odzywać, ale wiem, że w tej chwili mówimy sobie to samo.

Jestem przy tobie. 

Ukradkiem podnoszę wzrok na Petera, a potem, nie odrywając lewego kolana od nogi Tobiasa, wyciągam do niego prawą nogę, trącam jego stopę. Zerka na mnie, ale też odpowiada lekkim kopnięciem, a potem kiwa głową do swoich ziemniaków.

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz