Rozdział 20 B

1.1K 58 24
                                    

- O mój Boże - wyrywa mi się. Natychmiast odrzucam kołdrę na bok, nie dbając o to, że zsuwa się na podłogę. Na bosaka, w kretyńskiej piżamie, biegnę przez sypialnie, wprost na wylewających się z łazienki ludzi...

Wprost na kogo? Nie, nie na wszystkich. To by było zbyt trudne, a zarazem zbyt proste. Łatwiej byłoby myśleć, że tak bardzo brakowało mi całej piątki. 

Staram się nie zwolnić, kiedy orientuję się, że tak naprawdę zamierzałam rzucić się na szyję Tobiasowi. Lekko zmieniam kierunek i ostatecznie przytulam się do brata, ale nie sądzę, by udało mi się to zrobić niezauważenie.

- Boże - powtarzam, ściskając go mocniej. - Martwiliśmy się o was.

- No, Bellamy to aż wymordował kilku Chińczyków przez nadmiar stresu - wtrącił Zeke. - A mogłem wygrać. 

- Czuję się olany - zauważa Uriah i podchodzi do mnie, kiedy witam się z Peterem. - A ja to co? - Otwiera ramiona, żebym jego też mogła przytulić. - Gorszy?

Kręcę głową, rozbawiona. Wreszcie Clarke, Bellamy i Scott też wstają, tylko Zeke zostaje w łóżku, a po kilku minutach kładzie się z powrotem, nakrywa kołdrą i mamrocze coś o tym, że sen jest ważniejszy od czułości, które mogą poczekać do rana, po czym zwyczajnie zasypia.

- Widzę, że jednak z nimi wytrzymałaś - mówi Nita, obejmując mnie jednym ramieniem, bo w drugim dalej trzyma kubek z kawą. Wyciąga go w moją stronę. - Chcesz trochę? 

Kręcę głową. W jednej chwili resztki snu zniknęły i teraz jestem całkowicie rozbudzona, chociaż podejrzewam, że ten stan nie utrzyma się zbyt długo. Z drugiej strony za chwilę pewnie i tak wszyscy pójdziemy spać. 

- Nie było tak źle - zapewniam ją. - Teraz będzie gorzej, skoro już wróciłaś.

Nita prycha z niedowierzaniem, ale mimo wszystko się uśmiecha. Wydaje mi się, że o ile w pałacu potrzebowałyśmy naprawdę dużo czasu, żeby zacząć się choćby tolerować to teraz, kiedy już nie ma Eliminacji, wszelkie konflikty odeszły w niepamięć. 

Tłum ludzi (sypialnia wydaje się być teraz absurdalnie zatłoczona) mija mnie, jeden po drugim, aż w końcu nie pozostaje nikt, kto stałby między mną a Tobiasem. Jestem świadoma spojrzeń reszty, ale przez kilka długich sekund ja i on stoimy naprzeciwko siebie, tylko patrząc, a ja myślę o chwili, kiedy wyjeżdżaliśmy, a on stał za samochodem i patrzył, jak stajemy się coraz mniejsi, coraz bardziej odlegli. Jak nasza przyszłość staje się coraz mniej rzeczywista.

- Cześć - mówi w końcu. To brzmi tak zwyczajnie, tak... neutralnie. Widocznie Tobias też nie bardzo wie, jak powinien mnie traktować. To wywołuje jeszcze większy mętlik w mojej głowie. Z jednej strony przeraża mnie myśl, że chociaż już nie jestem kandydatką, on wciąż może brać mnie pod uwagę. 

Równocześnie żadna inna rzecz na świecie tak bardzo mnie nie cieszy.

- Cześć - odpowiadam. Dwoma krokami pokonuję dzielącą nas odległość i wreszcie go przytulam. Chciałabym powiedzieć, że nagle znika wszystko, co nas podzieliło, że nie ma już między nami nieporozumień i niedopowiedzeń, chociażby przez chwilę. Ale to nieprawda. Tobias sztywno kładzie ręce na moich plecach, a ja ściskam lekko, zbyt lekko i zbyt niepewnie.

- Co słychać w Kwaterze? - odzywa się Bellamy. 

- Wszystko idzie dobrze - zapewnia go Tobias. Odsuwam się od niego i chociaż między nami nie ma ani krzty ciepła, bez niego robi mi się zimno. - W mieście jest dość spokojnie, a przynajmniej tyle wynikało z relacji Jugheada dwa dni temu. Eric chwilowo przejął dowodzenie i będzie mi codziennie składać raporty. Ale to nie zmienia faktu, że wolałbym nie zostawiać go samego na zbyt długo. 

Because I had You ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz